Przypomniał mi się Murakami Hanuki, który w czasie biegania przygotowuje się do wystąpień publicznych. Próbowałam wyjaśnić koleżance, że nie ma obowiązku myśleć... Ma wykonywać tylko to, na co się umówiła ze sobą, robić krok za krokiem, krok za krokiem, oddech za oddechem...
Nie wiem, czy dała się przekonać, ale za to zainspirowała mnie do tego, aby zwrócić uwagę na własne "o czym myślę, kiedy biegam". Jaki wynik? ... Nie wiem. Nie wiem o czym myślałam. Tyle tego przetoczyło się przez moją głowę - a w efekcie nic konkretnego w niej nie zostało. Myślałam o:
- psie, który odbiegał - bałam się, że się zgubi,
- o oddechu, którego czasami brakowało
- o tym, że ciepło i że w lesie nawet sucho,
- o moim niedoszłym projekcie, który w ostatniej chwili się wywalił,
- o tym, czy wrócić do domu po 5 kilometrach, czy wydłużyć trasę do 10,
- o koledze Karolu, który kilka tygodni zaczął biegać a teraz biega szybciej ode mnie i planuje półmaraton, do którego ja jakoś nie mam przekonania,
- o zawodach, na które warto się zapisać
- o świętach, o wyjazdach,
- o nowej pracy, którą wzięłam na siebie,
- o obiedzie, który potrzebuję zaplanować na czas, kiedy dzieci wrócą ze szkoły,
- o moim nowym wspaniałym robocie kuchennym i czy nie zaangażować się w jego sprzedaż,
- o tym, że pora udekorować dom na święta,
- o tym, że trzeba coś nowego na bloga wpisać,
W następnym wpisie o tym, jakie mam korzyści z myślenia o tych wszystkich wymienionych głupotach... i z biegania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz