poniedziałek, 30 lipca 2012

I co teraz? Tydzień z tradycyjną kuchnią

Tygodniowy urlop u ukochanej Pani Tereski nad jeziorem na Suwlaszczyźnie zakończył się koniecznością wrzucenia na wsteczny bieg i uświadomił mi, jak trudne jest trzymanie zdrowych nawyków żywieniowych, gdy:

  • nie ma wyboru, a wkoło tylko tradycyjna kuchnia i pyyszne, domowe sery, wędliny, marmolady i bułki słodkie,
  • łakomstwo bierze górę nad rozsądkiem,
  • gdy jest się zależnym od czyjejś kuchni.
Po zeszłorocznym doświadczeniu planowałam nie jechać, żeby nie poddawać się torturom, ale dzieci mają tam tak cudnie, że poddałam się... i od pierwszego dnia używałam jedzenia ile wlezie (a nawet naddto, o czym ze wstydem oznajmiam). Tradycyjna kuchnia polska (z pogranicza z Litwą) jest po prostu pyyszna (szczególnie, gdy się jej nie praktykuje na codzień)


Nauczyłam się, że człowiek umie zjeść ile da radę, gdy wyłącza myślenie oraz że nawyki i smaki dzieciństwa to coś, co baardzo trudno zmienić. Są w pamięci i uruchamiają się w gospodarstwie Pani Teresy Murawskiej (Wysokie 5, suwalszczyzna). A to oznacza, że praca z otyłością przybiera całkiem inny wymiar. to wymiar budowania stałej konieczności bycia w kontakcie ze sobą i stałego kontrolowania się. Teraz, gdy wróciłam zrobiłam analizę czego potrzebuję i co mogę zrobić. Potrzebuję to zapisać i skoncentrować się na powrocie do siebie w diecie, gdy planowałam co zjem, gdy jadłam o stałych porach i chodziłam lekka jak piórko... O tym w następnym poście:)

niedziela, 15 lipca 2012

Sposób na wegetarianina

Dzisiaj o jedzeniu na mieście i takie tam...
Przydarzyło nam się z mężem być na szczególnym szkoleniu, daleko od Warszawy... To nie był żaden wypasiony hotel, ani tym bardziej restauracja z prawdziwego zdarzenia... Zazwyczaj w takich miejscach, jeśli mam możliwość, proszę o danie wegetariańskie. Jest lżejsze od tradycyjnego, choćby z tego powodu, że jest warzywem... Nawet jeśli źle przyrządzone, to dalej jest lżejsze...
Ciekawe, że przygotowywanie takich potraw jest jakoś wyjątkowo skomplikowane dla szefów kuchni... I dnia podano:
1. bakłażan faszerowany ryżem z cebulą, na to plaster sera i to zapieczone... Chrupiący ryż w środku to raczej efekt niedogotowania:] Wyobraźcie sobie, że do tego podano... puree ziemniaczane (chyba z masłem/margaryną w środku) i dwa liście sałaty,
2. pierogi z kapustą i pieczarkami - niestety wyjęte z głębokiego tłuszczu i słabo odsączone... Nie-wegetarianom podawano gołąbki i one wyglądały zdecydowanie ładniej ... i były smaczniejsze... Pierogów nie dało się zjeść...
3. na drugi dzień - to najzabawniejsze - nie przewidziano dań wegetariańskich:( Kucharzowi najwyraźniej skończyły się pomysły...

Ludziom na diecie mają naprawdę ciężko jeść poza domem. W dużych miastach pewnie łatwiej, ale w mniejszych aglomeracjach - masakra. Pisałam już o moich pudełkowych doświadczeniach, niemniej przy dwóch dniach na wyjeździe, z dala od cywilizacji, jest się zdanym na miejscowe jedzenie... i jakoś trzeba wytrzymać... albo znaleźć sposób... Sposób na wegetarianina nie działa...

piątek, 13 lipca 2012

Lipiec, jagody i niepoprawne... jagodzianki...

Jest coś niestosownego w jagodziankach... Wczoraj trafiłam na takie cudowne, że dzisiaj kupiłam... 10. Dla gości - mamy mieć wyjątkowych za parę minut - niemniej...

Teraz potrzebuję nieco racjonalizować zakup:) Jagody (i w ogóle czarne owoce) mają w sobie najwięcej przeciwutleniaczy, a te pomagają pozbyć się z organizmu toksyn a nawet uporać się z komórkami rakowymi... Do tego - info dla osób planujących dziecko - zawierają sporo kwasu foliowego. Pomagają przy leczeniu chorób oczu... Sądzę, że gdy siedzimy sporo przy komputerze też nie zaszkodzą:) Postawię więc obok, na stole:)

środa, 11 lipca 2012

O kreatywnym jedzeniu

Taki temat przyszedł w czasie dzisiejszych zakupów na bazarze. Mam sporo roboty, ale uznałam, że szybkie zakupy są nie tylko konieczne, ale też dobrze mi zrobią. Kolorowe stragany, zmęczeni - spracowani ludzie - to obraz poranka. A potem myśl: ile tych wszystkich cudowności; co z tego można zrobić...
Szczypior z sałatą i z ogórkami, a do tego jogurt...
ziemniaki z wody, ze szczypiorkiem i z kwaśnym mlekiem
jagody, jagodzianki, pierogi z jagodami,
pomidory, z cebulą, albo z mozarellą...
zioła... botwina... szpinak..

Jak myślę o kreatywnym jedzeniu to widzę te wszystkie pyszności, które każdy ma możliwość przynieść do swojej kuchni i coś z nimi zrobić... Cokolwiek, byle z radością i z uczuciem przepływu (FLOW). Gdy tyjesz bo zajadasz emocje, najczęściej sięgasz po żywność przetworzoną, o dziwnej konsystencji i sztucznym kolorze... Trudno Ci w tym jedzeniu znaleźć głęboką i przejmującą radość... Radość, która gotowa cię zaprowadzić na koniec świata, do najwspanialszej przygody swojego życia... Gdy uczysz się jeść szczupło jesteś jak dziecko... Poznajesz nowe smaki, nowe kolory, uczysz się przyrządzać potrawy, których pewnie nigdy nie jadłaś... Rozwijasz swoją ciekawość, uczysz się podejmować decyzje... 

Kreatywność przychodzi później... Jest bliska wolności, którą czujesz w czasie zakupów (bo już nic cię nie ciągnie w stronę przetworzonego jedzenia) i potem, w domu, gdy wypakowujesz te wszystkie dobra na stół i myślisz "jejku, ile tego wszystkiego...".  Aby ją zdobyć, potrzebujesz czasu, żeby:

  • nauczyć się swoich nowych smaków, 
  • polubić nowe zapachy i konsystencję potraw,
  • znaleźć swój sposób na przygotowywanie szybkich posiłków oraz tych specjalnych,
  • popełnić błędy i nauczyć się na nich - najwięcej.
To jest ścieżka mistrzostwa, na którą - nie masz wyjścia - potrzebujesz wejść. W innym wypadku będziesz stale wracać do tego czego nie chcesz i odtwarzać schematy: zajadać emocje, jeść przetworzone jedzenie, przejadać się...


wtorek, 10 lipca 2012

Pozwolić życiu się dziać...

Wracałam z chłopakami do domu i gdzieś  między lodami a jagodzianką takie oto zdanie do mnie przyszło... Pozwolić życiu się dziać...

Gdy mam to zdanie w głowie, to projektuje mi się masa pozytywnych uczuć, wrażeń a także wspomnień. Czytam je jak najciekawszą książkę, z której wynika, że w życiu ważne jest wszystko:

  • luz, bo przyciąga najlepsze zdarzenia; 
  • radość, bo przywołuje wspaniałych ludzi,
  • przyjemności, bo bez nich byłoby inaczej,
  • gotowość na to co niespodziewane: na brak i na obfitość, na smutek i śmiech - do łez...
Gdy się odchudzasz masz dwa wyjścia: stale myśleć o tym, czego ci brakuje i głodować lub poddać się swojemu życiu i rozkoszować się nim w całości. Dotykać siebie taką jaką jesteś, widzieć się w lustrze bez upięknień, jeść 5 razy dziennie, biegać, skakać, czytać, spotykać się z przyjaciółmi. Potrzebujesz tylko pozwolić życiu się dziać... Mimo nadwagi, mimo złego humoru, mimo wszystko...

poniedziałek, 9 lipca 2012

Jedzenie w życiu kobiety

Według wychowania, które wyniosłam z domu, priorytetem miało dla mnie być:
- zaopatrzyć gospodarstwo domowe w jedzenie, 
- zaplanować posiłki, 
- przygotować,
- nakarmić rodzinę.
Tradycyjna rola kobiety dotyczyła sfery pielęgnacyjnej i właśnie ona doprowadziła mnie do sporej otyłości. Gdy koncentrowałam się na tym, by zabezpieczyć wszystkich - przestawałam dostrzegać siebie... Głodna oczekiwałam powrotu męża z pracy, a potem najadałam się do syta... Dzieci jadły nieco wcześniej - a ja  razem z nimi... O wyniku tych działań nie muszę przypominać...

Po odchudzaniu moje priorytety przeniosły się bardziej w moją stronę. Gdy rozpoznałam ulubione smaki i dobre - dla siebie - pory  na jedzenie, przestałam się przejadać... Przestałam też koncentrować rodzinę wokół stołu i jedzenia. Dzisiaj może i chciałabym, żebyśmy razem siadali do stołu i przy nim gadali... ale z drugiej strony mamy efekt w postaci przestawienia uwagi z jedzenia na siebie i na jakość spędzanego razem czasu...

A jak się ma to do tytułu wpisu? Chciałam napisać o tym, że wychowuje się nas - kobiety - do roli gospodyń domowych, które główny zasób dla okazywania miłości znajdują w dzieleniu się jedzeniem. Po namyśle stwierdzam, że temat jest szerszy. Przenosi ciężkość na poczucie wartości i zdolność do budowania własnego świata poza narzuconą z góry rolą. Moim sposobem na to, by schudnąć było oddzielenie siebie od tej roli i znalezienie dla siebie nowej przestrzeni (nowych zainteresowań, nowych ludzi). Czasem może brakuje tych chwil na wspólne jedzenie, ale pasje, które dzięki temu rozwinęłam dla mnie są bezcenne. Wspólne spacery, wycieczki, gadanie o tym, co ważne - bardziej nas absorbuje niż wciąganie jedzenia przygotowanego ze smutkiem i frustracją, że nie ma od tej roli ucieczki... A gdy już stanę do garów, do mam radochę z tego, że nic nie muszę... To była wielka praca i właśnie do takiej zapraszam moich Klientów...

 

niedziela, 8 lipca 2012

Sezon na przetwory - wiśnie

Właśnie rozpoczęłam sezon na przetwory... Kuchnia lepi się od słodkiego soku, który wykipiał, wszędzie słoiki, nakrętki, butelki... Za mną jakieś 10 kilo wiśni (drylowanie + opalanie), przede mną porzeczki. Wszystkie z ogrodu... pycha...

Wiśnia poprawia apetyt i reguluje trawienie, obniża poziom cholesterolu we krwi. Sok wiśniowy obniża temperaturę przy przeziębieniach, pomaga też przy zaparciach

U mnie na razie przetwory, ale gdyby tak się odważyć i zrobić pierogi z wiśniami...

czwartek, 5 lipca 2012

Droga do wolności...

Właśnie taką książkę chciałam napisać: "Kobiety, jedzenie i Bóg", Geneen Roth.
Autorka - podobnie jak ja - przeszła swoja drogę do wolności, schudła i jest szczęśliwa. W jej świecie - Ameryka - ludzie nie znają smaku naturalnych produktów, niezbyt często gotują, są samotni i stale szukają ratunku... W związku z tym, że jedzenie jest najprostszą i najbardziej dostępną formą osiągania radości - jedzą ponad miarę... i tyją... Potem znowu koncentrują się na tym czego im brakuje i znowu jedzą... i dalej tyją... Zapominają jak to jest czuć głód... zapominają jak to jest smakować potrawy... coraz trudniej im osiągnąć radość... obsesyjnie skupiają się na jedzeniu (że nie wolno, że nie o tej porze...) i z tej frustracji... dalej jedzą...

Potężną wiedzą dzieli się autorka tej książki... Pracuje z uczestniczkami w formie warsztatów i pokazuje im, jak to jest być sobą... Ćwiczą smakowanie, ćwiczą cierpliwe oczekiwanie, uczą się odnosić do zasad żywieniowych, medytują.... A potem wracają do domu... I tutaj kończy się książka, a zaczyna prawdziwe życie... Nie wiemy już, jak radzą sobie uczestniczki programu Pani Roth, niemniej spodziewam się, że powrót nie jest wcale ciekawy... Stęskniona rodzina oczekuje starych zachowań... buntuje się przed nowymi...w zlewie czekają nie pozmywane gary, a lodówka domaga się uzupełnienia...

Nie muszę wyobrażać sobie, jak trudno jest osobie, która zdecydowała się dokonać zmiany w swoim zachowaniu i w swojej relacji z jedzeniem. Przechodziłam przez to i wiem, że gdy w najbliższym otoczeniu nie ma odpowiedniego wsparcia, takiej atmosfery do rozwoju - to sukces jest bardzo trudno osiągnąć. Gdy mąż krzyczy z pokoju, gdy dzieci domagają się uwagi a gospodarstwo domowe porzucone na kilka dni wymaga konkretnej pracy... Och, pragnie się wtedy wspólnie z nimi zasiąść do telewizora i spędzić wieczór w znajomej atmosferze... 

Właśnie dlatego potrzebny jest ktoś, kto wspiera w odchudzaniu... Rodzina, dzieci - choć często sami mają podobne problemy i potrzebują impulsu do zmiany... Coach, jest tym, kto ma łatwość dostrzegania małych różnic w zachowaniu i motywowania do zmiany... W tej dziedzinie małymi krokami osiąga się więcej...

środa, 4 lipca 2012

Najlepsza dieta?

Gdy wracałam z synami do domu - w środku dnia - uświadomiłam sobie, że jestem tak głodna, że nie dam rady nic przygotować...
Weszłam z chłopakami do pizzerii, zamówiłam im po jednej małej pizzy a dla siebie sałatę... Zgadnijcie o czym zapomniała Pani kelnerka? Właśnie o mojej sałacie...

Dobrze, że zdążyłam złapać końcówki z tego co jadły dzieci... Potem w domu byłam spokojniejsza:) i przygotowałam sobie pyszne kanapki z pasztetem (tym od babci) i z sałatą...

wtorek, 3 lipca 2012

Medytacja, aeorbik

Nie umiem uprawiać medytacji... Pragnę się tego nauczyć i wiem już naprawdę sporo... A mam tak wielki kłopot, by usiąść w wygodnej pozycji i wyciszyć się...

Medytacja w żadnym wypadku nie oznacza dla mnie błogostanu... gonię rozpędzone myśli, potem zatrzymuję się i po chwili znowu pędzę... Śmieję się, że mój umysł wtedy ma aerobik... Pewnie dlatego tak pokochałam skakanie po stepie... To jest bliższa mi medytacja... W rozpędzonym ciele łatwiej mi wyłuskać prędkie, dobre myśli ...

poniedziałek, 2 lipca 2012

O odwracaniu uwagi

A teraz o emocjach w życiu... Jestem właśnie po trudnym spotkaniu... Mimo, że wyszłam z domu po przyjemnym śniadaniu (ser biały + łyżka dżemu), po dwóch godzinach miałam ochotę na kotlety, które zostały z soboty, na ser żółty i jagodziankę z mlekiem...

Wiedziałam, że to wynik emocji - potrzeba zaopiekowania się sobą... Ten sposób jest najbardziej pierwszy ze wszystkich, wyniesiony z domu...Włącza mi się właśnie w takich momentach jak dzisiaj: z powodu samotności, nadmiaru emocji i - gdzieś w tym wszystkim - bezradności i przeciążenia. Słusznie mówi Thich Nan That, żeby zatrzymywać się nad każdą chwilą swego życia... To właśnie owo zatrzymanie dało mi energię, by przerwać to kompulsywne napełnianie brzucha:) i poszukać innego sposobu na zaopiekowanie się sobą:
  1. rozmowa telefoniczna, czyli przeniesienie uwagi gdzie indziej, 
  2. pisanie bloga, czyli zatrzymanie się nad sobą i w jakimś sensie także przeniesienie uwagi gdzie indziej,
  3. zaplanowanie dnia, czyli przeniesienie uwagi gdzie indziej...
W zanadrzu mam jeszcze: sprzątanie, spacer z psem, czytanie, kawa na tarasie... Kluczem jednak jest - zatrzymanie się, namyślenie chwilę nad tym, co robię, zobaczenie siebie gdzieś z boku i sprawdzenie, czy ten widok mi odpowiada... W coachingu ma to swoje szczególne nazwy, niemniej ważne jest, by móc sprawdzić, jak to co robię, widzę, czuję zbliża mnie do ustalonego celu... Jeśli nie - co daje mi robienie tego, co do tej pory mimo braku widocznych korzyści... Czy jest coś głębiej? Co to takiego? Czy jest coś jeszcze? 


A jak jest dla Ciebie? Czy jedzenie, tak jak dla wielu innych ludzi, jest dla Ciebie najłatwiejszm sposobem opiekowania się sobą... A gdybyś mógł znaleźć inne? Jakie by one były? Zachęcam do spróbowania teraz, na sucho. Proponuję, by zrobić listę i skorzystać z niej w stosownym momencie... 

niedziela, 1 lipca 2012

Z wizytą u babci cz. 2

Tym razem odwiedzaliśmy babcię J. i dziadka J. Wiadomo - znane imieniny.
Upał, ciasne mieszkanie, 4 rodziny w jednym pokoju... Jedyne co można zrobić - siąść i jeść. Babcia zadbała, żebyśmy nie wyszli głodni - choć lat ma coraz więcej...
1 punkt programu- flaczki z bułką,
potem na zimno: grzybki, pomidory z cebulką, pasztet domowej roboty i przepyszne, specjalnie na tę okazję wiezione z daleka wędliny, fura chleba.
soki, coca-cola w różnych butelkach (dzieci zachwycone), wódeczka (miodownik), na specjalne (czyli moje) życzenie - woda. 
2 punkt programu - własnej roboty jagodzianki (taaaakie wielkie), z jagodami własnoręcznie zbieranymi w lesie,
potem lody jeżynowe, sernik, czereśnie, makowiec - do tego kawa i herbata

Jak to przeżyłam? 
Z trudem... Nawet nie chcę liczyć kalorii, ile zjadłam - choć zdawało mi się, że się oszczędzam... Przypuszczam, że to dwudniowa zawartość kalorii... Plusem jest to, że większość tego, co jedliśmy jest naprawdę domowej roboty, bez ulepszaczy i konserwantów. 

A potem zrobiłam coś, czego dotąd nie praktykowałam: zaproponowałam, żeby wyjść na zewnątrz, ruszyć się zza stołu. Wspólnie. Dla mnie to było ważne, bo w ciasnym, dusznym pomieszczeniu, zaczynałam czuć się klaustrofobicznie: kręciło mi się  w głowie. Na dokładkę moje nogi wołały o ruch... Dla współbiesiadników nie była to interesująca propozycja. Jest w ruszaniu się coś wstydliwego... 

Postanowiłam, że od dzisiaj, na każdej rodzinnej nasiadówce będę promować wspólne wychodzenie. Z troski o siebie, o dobre wzorce dla dzieci i z ciekawości, czy i kiedy to "wskoczy" w nawyk...