piątek, 29 lipca 2016

Ekonomia wdzięczności. Gary Vayenrchuck. Recenzja książki

Wiecie, że kocham książki, prawda. Czytam namiętnie, ale przecież nie wszystko jak leci. Nauczyłam się wyszukiwać dobre lektury, bo naprawdę nie mam czasu na bełkot, który nic nie wnosi.


Od wielu lat rozwijam się w biznesie, a od czterech buduję swoją własną markę coacha - psychodietetyka. Cały czas brakuje mi wiedzy o tym, jakie to ma być; jak ma funkcjonować, żeby było najsprawniej. Niestety, w domu nie nasiąkłam klimatem zarabiania pieniędzy i robieniem interesów. No i współczesny biznes tak szybko się zmienia, że trzeba być niezłym asiorem, żeby za tym nadążyć. Dlatego tak ważne jest mieć przed sobą kogoś, kto wyszukuje smaczki i niuanse jeszcze szybciej niż ja. Ja dużo inspiracji biorę od Michała Wawrzyniaka. Ale też przyglądam się rekomendacjom, które płyną z USA (Harvard Busieness Rewiev dość przybliża mi tamten rynek). To, co u nich już dawno nie modne - u nas odkrywcze i warte sprawdzenia. Dlatego zakochałam się w Garym Vaynerchucku. Wkręciłam się w jego sposób komunikowania z rynkiem i - oczywiście, wiele mi do niego brakuje - sprawdzam jak działa na ludzi prawdziwość i integralność. A ta jest przecież najważniejsza w moim "humanistycznym" biznesie.

Po książkę "Ekonomia wdzięczności" sięgnęłam na fali tego zachwytu. I od tamtej pory uczę się  świadomie wprzęgać koncepcję klienta pierwszej klasy do moich działań. Dzięki tej lekturze poczułam, że czas połączyć wiedzę, którą mam z różnych źródeł i postawić na unikalność, która wynika z tego, kim jestem ja i w co wierzę.

A w co wierzę? Trzy rzeczy.
  • W Klienta, który oczekuje, aby go słuchać i traktować poważnie. Autor podkreśla, że niezależnie od branży i od dziedziny, istotne jest w jaki sposób pracujesz i jak docierasz do serca swojego klienta. Nie musisz się już domyślać, bo całą wiedzą klienci wywalają Ci w internecie. Korzystaj z tego zasobu i przekuwaj na swój sukces. Uczestnicz w rozmowach i kieruj uwagę na siebie. Masz możliwość uczestniczyć w życiu swojego klienta...
  • W to, że mam mocny potencjał do pracy z Klientami. Potrzebuję tylko znaleźć sposób na przyciąganie większej liczby ludzi do siebie. Nie gołymi cyckami, ale empatią i zrozumieniem tego, co przechodzi klient w swoim życiu i w swoim odchudzaniu.
  • Że marketing jest najważniejszy. Dużo straciłam, gdy myślałam tylko o tym, żeby pracować i robić ludziom dobrze. Dzisiaj wiem, że to Klienci robią mi prezent, że mogę "se pokołczować". żeby dostać ten prezent muszę trochę popracować. I polubiłam tę robotę, tylko dużo pracy przede mną.

To są najtrudniejsze rzeczy w pracy wg koncepcji "Ekonomia wdzięczności". Obecność "u Klienta" wymaga mojego pełnoetatowego zaangażowania. I posiadania strategii, która tę obecność w sieci zmonetyzuje.

A ta cały czas niedorobiona, bo musiałam zrobić wiele innych rzeczy trochę wcześniej. No i popełnić błędy, dzięki którym jestem mądrzejsza. Ot choćby wiedza o tym, że nie wystarczy być dobrym w swojej dziedzinie, żeby przyciągać klientów. Trzeba mieć wiele tematów ogarniętych koło siebie i swojego biznesu, żeby ten klient przychodził. To dużo umiejętności, a jedną z nich jest wdzięczność. Wdzięczność za to, że ktoś umieścił coś mojego w sieci. Wdzięczność za to, że ktoś mnie przeczytał lub wysłuchał. Wdzięczność za to, że ktoś zdecydował się zadać pytanie itd...

Co z tej książki dla Was?
  • Skoro już jesteś na tym blogu to nie muszę cię przekonywać do siły internetu. Wyraźnie umiesz się tutaj poruszać i znajdować potrzebne informacje. Ta książka jest dla tych, którzy chcą tutaj działać sprawniej i rozumieć mechanizmy, które tutaj rządzą.
  • Z tej książki wyciągniesz też materiał do rozwoju - co konkretnie masz wiedzieć, żeby mieć satysfakcję. Ja zdecydowałam się dowiedzieć więcej o zarabianiu w sieci i przenoszę bloga na własną domenę.
  • Biznes w sieci to dość nowa branża w Polsce. Trzeba się poduczyć, jeśli chce się przetrwać. I Gary Vaynerchuck jest najlepszy, żeby się nauczyć, jak to zrobić integralnie.
  • Jest szansa, że dzięki tej książce zrozumiesz, że praca na etacie kiedyś się dla Ciebie skończy. Przekonasz się, że start z własnym biznesem właśnie w sieci będzie dla Ciebie ciekawą opcją. 
  • Rozbudzenie wyobraźni i kreatywności. Mam parę nowych pomysłów na wyrażanie wdzięczności ludziom w moim otoczeniu.

Dla kogo nie jest ta książka?
  • Dla menedżera korporacji, który co kwartał musi pochwalić się wynikami. Z tej książki wynika, że czysta komunikacja - taka w której jest miejsce na "WOW" oraz na "BŁEEE" - ma potencjał.
  • Dla kogoś, kto nie ma mocy wprowadzania zmian w swojej firmie. Jeśli jesteś nie-decyzyjnym dyrektorem albo po prostu pracownikiem, zmęczysz się i sfrustrujesz. Po co Ci to?
  • Jeśli wiesz lepiej od klienta co jest dla niego najlepsze to zwyczajnie go lekceważysz. Nie będziesz mieć korzyści z tej książki, bo autor wyraźnie mówi, że masz się komunikować, słuchać i dawać znać o tym, co ważne i wartościowe.
  • Jeśli nie lubisz ludzi i to, co robisz opierasz na zakupach anonimowych ludzi.


poniedziałek, 25 lipca 2016

Najgorszy jest ten głód!

Wróciłam z SeeBloggers... Napiszę lada chwila, jak było. Teraz cieszę się, że udało się przeżyć... z powodu jedzenia. Jeszcze jestem głodna. 3 dni marnego jedzenia daje swój rezultat właśnie w postaci zmęczenia i głodu.

Dlaczego?

Bo odkąd zaczęłam swoją przygodę z pracą z ciałem, jem inaczej niż wszyscy. Domowe jedzenie dla mnie to coś innego niż "domowe jedzenie" na mieście. Czasem się decyduję, ale z pełną zgodą na to, że nigdy nie wiem, co naprawdę znajduje się na moim talerzu.

Żeby było dobrze, wynajęłam mieszkanie. Niestety, nie dało rady w nim gotować. Została kawa i jedzenie na mieście.



Jak przeżyłam te 3 dni? 
Z trudem. Naciągając swoje zasady, jakoś dało radę. Omlet w barze wegetariańskim się sprawdził na śniadanie, ale podano do niego dżem. Bez sensu, skoro mamy sezon na owoce. Potem długo, długo nic i hamburger - bez buły za to z jakąś koncepcją na sałatę do tego. Szkoda tylko, że szef kuchni całość zalał majonezem i keczupem. Zapomniałam uprzedzić, żeby tego nie robił - to mam za swoje. Kolejne śniadanie - bez śniadania. Dobrze, że wzięłam ciastka śniadaniowe z domu (przepis w dziale Moja Dieta Pudełkowa), banana i wafle ryżowe. Po cały dniu byłam tak głodna, że w ogóle nie mogłam się najeść. Znacie to, prawda? W domu lodówka by się nie zamykała. Na mieście - porcja szaszłyka i koniec. To jest bardzo dobre, tylko nie zmienia faktu, że jak nie jesz, to insulina kombinuje, co by tu zrobić, żeby Ci uratować życie :)

Czego się nauczyłam?
  1. Sprawdzać szczegóły - mieszkanie bez możliwości gotowania, to nie dla mnie; nawet w centrum miasta.
  2. Przewidzieć czarny scenariusz. Mieć jedzenie ze sobą. Ostatecznie nie tylko sklepy spożywcze działają, ale też restauracje (nawet te w CH) i mogę poprosić o to, co mi służy i zabrać do pudełka.
  3. Lepiej zarządzać czasem. Niby odpoczynek się należy, ale lepiej bym się czuła, gdybym nie chodziła głodna.
  4. Cały czas mam to coś z obszaru wstydu, że jem inaczej. To ważne, żeby to przepracować. Wtedy nie będzie problemu, żeby poprosić do pudełka jedzenie w restauracji.
  5. Dwa razy zastanowić się, czy zabierać ze sobą moich facetów - jemy zupełnie inaczej, w różnych porach... Dla nich street food to fajna odskocznia - dla mnie masakra; I myślę o tym, co mam jeszcze do zrobienia w pracy z ciałem oraz o tym, co zrobiłam do tej pory. Tyyyyle pracy za mną. Tyyyyyyle przede mną.
  6. Umiem powiedzieć "NIE" oraz "DOŚĆ". Frytki belgijskie, gofry - jadłam z chłopakami (!), ale po odrobinie miałam dość. No i nie kupowałam osobnej porcji dla siebie. Wolałam kawę.
  7. Trzy razy zastanowić się czy udział w konferencji jest potrzebny - niby dużo się dowiedziałam, ale cały czas zastanawiam się czy na pewno to były takie niusy... A można było zostać w domu i poczytać:)
  8. Myślę, że fajnie byłoby znaleźć sposób na opisanie Wam, co można jeść na mieście. To nie jest tak, że nigdy nie możesz hamburgera ani piwa, ale... no właśnie, co zyskujesz - co tracisz. W tych krytycznych momentach warto wybierać najlepsze dla siebie... Głód jest dla mnie najgorszy. Nie mam siły na przemian ze wściekaniem się. Bez sensu.
To wszystko, co powyżej, to nie są rzeczy z dietetyki, tylko takiego właśnie ogarnięcia się w codzienności. To nawet nie jest typowa psychodietetyka. To jesteś Ty w obliczu konieczności rozwiązywania problemów. Chyba poradziłam sobie całkiem nieźle. Pobiegałam, dobrze wybierałam, o fastfoodzie decydowałam świadomie... A jednak chciałabym nie musieć się z tymi wyzwaniami mierzyć... Chciałabym, żeby było prościej.
 

Obóz sportowy. Po co? Na co? I dla kogo?

Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek wybiorę się na obóz sportowy. O rety, przecież jestem dorosła, jestem mamą dwóch synów, a wakacje to przecież ich czas. Żyłam z przekonaniem, że obozy sportowe dotyczą tylko dzieci i młodzieży...



Ale w tym roku przypadek (?) zdecydował, że na taki obóz trafiłam. Potężna fascynacja Jagienką Kamińską, którą podpatrzyłam kiedyś na siłowni sprawiła, że znalazłam się gdzieś w jej kręgu. I w styczniu przysłała do mnie informację z propozycją, żebym jej towarzyszyła. Ona będzie robić swoje, czyli uczyć jak trenować oraz konsultować ludzi, a ja zrobię to, co należy do mnie, czyli wesprę jej pracę odrobiną motywacji.

Kim jest Jagienka Kamińska? Jak to czyta, to się teraz cała czerwieni, ale jest częścią mojego świata i wierzę jej, jak starszej siostrze. W każdym razie, jest miss fitness bikini 2016, ale startuje z Hiszpanii. Ma mega doświadczenie w pracy z ciałem i przed zawodami wyciska z niego ostatnie soki. Zna się na suplementacji, na treningach, nawet bardzo dobrze wychodzi jej motywacja. Do tego świetnie orientuje się, o co chodzi w jedzeniu i umie przygotować takie posiłki dla sportowców amatorów, że buty spadają. Znajdziecie ją na FB. Możecie nie tylko lajkować, ale też zapisywać się po programy sportowe dla siebie. Jagienka trenuje z ludźmi on-line, a obozy - takie jak ten, o którym piszę - służą m.in. temu, żeby poprowadzić trening na żywo i poznać te osoby w realu. Najbliższy planowany jest dłuższy z szansą na zwiedzanie Barcelony. Już nie mogę się doczekać:)


Potrzebowałam chwilę uleżeć doświadczenie bycia na obozie sportowym. Piszę dopiero teraz, bo było to dla mnie bardzo mocne i pomocne. Po pierwsze dlatego, ze nie spodziewałam się, że to może mieć tak istotne znaczenie dla mojego rozwoju osobistego. Tyle interakcji z ludźmi, którzy podzielają moją pasję. WOW!! To robi różnicę. Moje życie dzięki obozowi zmieniło się istotnie. Nie jestem już sama, a tak się wielokrotnie czułam machając w domu biceps-triceps, plecy itd. Mam żywych ludzi koło siebie, którzy mają to samo co ja: każdego dnia muszą się podnieść i coś zrobić, żeby ciało dobrze funkcjonowało:) I nie robią z tego jakiegoś HALO!!! Czasami bywam zmęczona moimi Klientkami psychodietetycznymi, które naprawdę myślą, że będą wyglądać bosko bez pracy. A ludzie z obozu są normalni:):)

Jakie korzyści mam osobiście z tego, że uczestniczyłam w tym obozie?
  1. Rozbujałam leciutko metabolizm - z taką intencją jechałam, żeby zobaczyć, co będzie w takich jakby sztucznych warunkach. Zmiany poczułam już drugiego dnia. Jednak czyste jedzenie i przemyślana dieta robią różnicę. Nie mam co do tego wątpliwości. Ale też jestem w osobliwej fazie w tym moim odchudzaniu. Kondycja całkiem super, mięśnie działają, ale waga nie spada. Tłuszcz wewnętrzny się najwyraźniej rozpanoszył i zestarzał razem ze mną. Chcę nabyć dobry pas neoprenowy. Też sprawdzę, jak to działa na mnie. Tutaj fota z pasem,o którym marzę:) Podobno najlepszy:) Boskie plecy Agnieszki:)
  1.  Rozpoznałam potrzeby coachingowe ludzi, którzy trenują. Od dawna marzę o tym, żeby z nimi pracować nad ich siłą mentalną, ale właściwie to miałam tylko swój przykład. Każdy jakoś tam sobie radzi na tej siłce i przy tym bieganiu. Chciałam się dowiedzieć o co kamon - no i się dowiedziałam. To jeszcze nie jest tyle, żeby powstał dobry program motywacyjny, ale będzie dla mnie strasznie ważne być blisko Jagienki Kamińskiej przy jej projektach. Ten zasób wiedzy będzie mi się wtedy powiększał i z tego powstaną wspaniałe programy.
  2. Poznałam ludzi, którzy mają tak samo jak ja. Raz na dole, raz na górze w odchudzaniu, ale cisną. I to jest strasznie fajne. Ale o tym już pisałam wyżej. To się nie powtarzam:)





Jak się znalazłam na tym obozie? W połowie stycznia Jagienka zaproponowała, żebym wzięła udział, jako właśnie taki motywator. Buty mi z nóg spadły. Zgodziłam się natychmiast i przez tydzień nie spałam z wrażenia.

A teraz jestem już po... i odpoczywam:) Wspaniale, że dorośli mogą uczestniczyć także w takich wydarzeniach. Trudno sobie samemu taki obóz zorganizować. Próbowaliśmy z Grzegorzem, ale niestety, każde z nas chce być trenerem i co innego jest dla nas ważne. A ja jeszcze jestem przed okresem, po okresie, w trakcie i mam wątpliwości czy na pewno tak można, tak trzeba itd. Grzegorz tak nie ma i się wścieka, że mu przeszkadzam. Ja jęczę na jedzenie w restauracjach, a on mi tłumaczy, że węglowodany trzeba. Ja mu tłumaczę, że za dużo tych węglowodanów, a on dalej swoje. Klasyka małżeńska. I trenujemy osobno. I zawsze wracam z takiego wyjazdu rodzinnego 3kg cięższa, chociaż się niby pilnuję i trenuję. Bez sensu.

Co się działo na obozie? Jak go zaplanowała Jagienka?
  • Trenowaliśmy 2 razy dziennie. Rano cardio na czczo. To bardzo ważne. Bieg dookoła jeziora, bo pogoda nam sprzyjała. To trwało 4 dni, więc spoko. Jednego dnia zamiast cardio mieliśmy dzień na jeziorze z wiosłami. Taki niby odpoczynek, ale jednak nie. Wieczorem siłownia poprzedzona konkretną rozgrzewką. Po tej rozgrzewce nie chciało się już wchodzić na siłownię, ale dawaliśmy radę. Czułam, że burzę Jagience plan tymi moimi "ja tego nie będę robić", które są efektem mocnej lekcji kręgosłupa. Wolałam, żeby ona się wściekała i musiała kombinować niż żebym ja musiała znowu cierpieć z powodu kręgosłupa. Już my dobrze wiemy, co nam służy, wiec żadne tam rotacje i przysiady z obciążeniem nie wchodzą w grę. Normalnie ludzie to robią i nic im się nie dzieje, ale ja wolę dmuchać na zimnę. Zostaje stary, poczciwy TRX, i wszelkiego rodzaju pompowania na ławce i z podpartymi plecami. Z adekwatnym obciążeniem. Adekwatnym, czyli ja dobrze wiem, ile dla mnie jest dużo.
  • Oddychaliśmy. Na kolejny raz zmieniłabym tę moją dostępność i swobodę na coś bardziej zamknietego. Cudownie się robi tę duchową pracę na powietrzu, ale jest tyle rozpraszaczy, że ja sama miałam kłopot, żeby się ogarnąć. No i pozostaje jeszcze kwestia przygotowania uczestników. Nie jesteśmy zwyczajni poświęcać sobie uwagę i gadać o głębokich rzeczach. Przegadujemy, zagadujemy, smiejemy się - gdy czujemy się mało komfortowo. No, ale to wszystko też usprawnia każdego. Mój warsztat jest najmniej ważny - ważne są odkrycia, które ludzie mieli. A mieli i się nimi dzielili. Z tego jestem najbardziej dumna.
 
  • Pływaliśmy kajakami.
  

  • Graliśmy w piłkę:)
 
  • Coaching wartości. Spróbowałam poprowadzić tę fundamentalną pracę, ale znowu warunki typu: wieczór, świeczka, papierosek i nocne polaków rozmowy - to nie jest dobre dla tej pracy. Coś tam nam się udało i na pewno w tych okolicznościach więcej się nie dało, ale na następny raz warto zaprojektować indywidualne sesje oraz więcej warsztatów o diecie i jedzeniu. 
  • Jedliśmy:) Duuużo
 


Czego jeszcze się nauczyłam?
  1. Jakość jedzenia jest bardzo, bardzo, bardzo ważna. Nie chodzi o certyfikaty. Chodzi o czystość jedzenie, o jego gęstość żywieniową, o to, jaką robotę zrobi z ciałem.  Jedzenie ma być wypełnione po brzegi składnikami odżywczymi. I kropka. 
  2. I trzeba patrzeć na ręce kucharzom. Przygotowywanie takich mega posiłków dla grupy jest wyzwaniem. To jest trudne, gdy jest się kucharzem na pensji państwowej. Ale Jagience jakoś się udało ustawić kuchnię, czego mocno gratuluję. Wiem, że to było kosztowne emocjonalnie, ale konieczne. Przypuszczam, że następnym razem event będzie z własnym kucharzem:)
  3. Supelmentacja jest bardzo ważna. Szczególnie białko.
  4. Odkwaszanie organizmu po treningu, i rano - to też ważne. Woda z mega dużą ilością cytryny to jest to.
  5. Ważne są wszystkie posiłki, ale 3 główne są mega istotne. Działamy wg zasady, że w posiłku mają być białka, węglowodany i tłuszcze. No i były.
  6. Ciało kocha ruch - stale to powtarzam, teraz doświadczyłam tego jeszcze mocniej - trening 2xdziennie nie zabija, choć gdy spróbowałam utrzymać schemat w normalnym życiu, to juz ciało odmawiało posłuszeństwa. 
  7. Czyli regeneracja jest też istotna.
  8. Istnieje coś takiego jak podjadanie. I jest na to ZAKAZ. Bananek, orzeszek, precelek. To jest podjadanie. Nawet łyżka serka i nawet dlatego, że jest mecz. Nie ma usprawiedliwienia dla podjadania. 
  9. Podjadanie zaczyna się w głowie. Mocno tego doświadczyłam, bo czułam, jak mózg szuka sposobu, żeby coś mi tam podsunąć. Ale nic mu się nie udało. Do sklepu wchodziłam po wodę i prędko wychodziłam, a poza tym to nic nie było. Podczas meczu ciężko było patrzeć na wystawione precelki, ale udało się. To była mocna lekcja, zakończona sukcesem.
  10. Ilość owoców należy kontrolować. To są węglowodany. Przyjemne. Ważne, ale jednak węglowodany.
  11. Posiłki nie muszą podnosić poziomu insuliny we krwi. Trzeba je skonstruować tak, żeby dawały radę. Uwaga więc na rozgotowane warzywa, na marchew, ziemniaki i ryż. No i na ilości, ale to podstawa.
  12. Alkohol jest zakazany 
  13. Słodycze są zakazane, chociaż widziałam, że Jagienka dopuszczała słodziki i te wszystkie kole-zero. 
A teraz odpowiedź na pytanie z tematu posta. Po co komu obóz sportowy?
A na przykład po to, żeby:
  • inaczej spędzić czas albo znaleźć ludzi, którzy mają podobnie jak ty, są amatorami w sporcie, ale to nie przeszkadza im uprawiać treningów regularnie 3-4 x tydz.
  • żeby nie martwić się, czy wrócisz z dodkatkowymi kilogramami z wakacji - nie wrócisz - przeciwnie, rozbujasz sobie metabolizm i tak jest ok. 
  • poznać lepiej swoje ciało
  • wrócić do domu z ekstra mistrzowskimi ciuszkami
  • poznać nowe smaki
  • poznać sposoby suplemetnacji i w ogóle doświadczyć, jak to jest odżywiać ciało wzorowo.
  • czuć się w toalecie jak zwycięzca:)
Na fotach poniżej ubrania od sponsorów:) Koszulki NIKE i legginsy PauloConnerti. I o ile, o marce Nike nie ma potrzeby pisać, bo jest kochana i cudowna, to legginsy wymagają, żeby je pochwalić osobno:) Są mega-wygodne. W każdym razie najlepsze, jakie kiedykolwiek miałam na sobie. Bardzo dobry materiał i przyjaźnie uszyte. Dobrze się w nich ćwiczy. Różne fasony, więc do różengo rodzaju sylwetek idzie dopasować. Dla mnie, dla wysokiej, dobrze zbudowanej kobiety to ważne, żeby nie były za krótkie. Są, jak trzeba.



Dla kogo?
  • Dla każdego, kto chce coś ze sobą zrobić. Jak jesteś otyły, bo nigdy nie trenowałeś, możesz się czuć gorzej, ale nikt na pewno Ci nie powie, że coś z tobą jest nie tak. Ludzie będą Cię wspierać, klepać po ramieniu i bić ci brawo - o ile będziesz się angażować. Jeśli nie - nie oczekuj uznania. 
  • Dla każdego miłośnika sportu, który ma swojego guru, ale guru jest niedostępny, bo jest za granicą, albo jest drogi. Albo chcesz zmienić guru na nowego i wtedy taki obóz pozwoli Ci zdecydować, czy chcesz pracować z Jagienką. Możesz też, jak ja wziąć nową wiedzę oraz starego guru za habety i powiedzieć DZIAŁAMY INACZEJ. Ja jestem mocno lojalna, jak już się do kogoś przywiążę. Daję jeszcze szansę Łukaszowi, ale wiem do kogo pójdę, jak Łukasz nie udźwignie:):) Sądzę, że udźwignie:)
  • Jeśli ciężko pracujesz nad swoją wagą, a ona stoi, stoi, stoi, a ty nie wiesz, co co chodzi. Ja właśnie w takim momencie trafiłam na obóz. Kondycja mi się poprawiła i metabolizm działa. Teraz tylko trzeba to utrzymać, a więc dieta i zaplanowane treningi. Z dietą u mnie najgorzej, bo nie lubię.
Na fotach niżej siłownia i nasze wybryki:)







poniedziałek, 18 lipca 2016

Cztery życia odchudzacza. Cz. 3. Nic nie działa

Życie 3. Robię co mogę. Nic nie działa

Wygląda na to, że naprawdę robisz, co możesz, ale nie działa. Trenujesz ze swoim trenerem, gotujesz w domu i to tylko posiłki polecone przez dietetyka i skomponowane w programie pod kątem Twoich potrzeb. Nie jesz żadnych słodyczy, unikasz alkoholu. Spędzasz czas wolny w ruchu. Nigdy nie podjadasz. A jednak Twoje ciało się nie zmienia, stale widzisz przed sobą fałdy brzuszne. Nawet podoba Ci się tak kobieta, którą widzisz w lustrze, ale byś ją jeszcze odchudziła. Albo chociaż wyrzeźbiła jej kaloryfer na brzuchu.

Moje rekomendacje dla Ciebie
Przede wszystkim obserwuj, co zjadasz i jak się ruszasz. Czasami małe zmiany robią dużą różnicę. Za dużo, także zdrowych, węglowodanów z łatwością zamieni się w tłuszczyk wokół Twoich bioder. Albo może Twój trening jest ciągle taki sam? Możesz zwiększyć jego intensywność? A może powinnaś zmienić dyscyplinę? A kiedy ostatnio mierzyłaś sobie poziom hormonów? To one tak często wpływają na życie kobiety – także na wygląd, samopoczucie i samoocenę.

Zrób też sobie dzień przyjemności. Posiedź chwilę ze sobą i poczuj, co przyjemnego chciałoby poczuć Twoje ciało? A jeśli jesteś zaawansowana, zapytaj je co sprawia, że stanęło w rozwoju na tym etapie? Usłysz odpowiedzi:)

Koniecznie zrób ćwiczenie z wizją. Będziesz wiedzieć po co, robisz to, co robisz – będzie ci łatwiej zaplanować kolejne działania. O tym, jak zrobić ćwiczenie z wizją pisałam w poprzednim tygodniu.

Ja często bywam w takim momencie. Rozwalają mnie:
  • nieregularne jedzenie,
  • wyjścia na pizzę z chłopakami (zawsze mówię, że ja nie będę tam nic jadła),
  • chleb - niby nie jem go dużo, ale jednak robi swoje,
  • przekonanie, że sie nie da inaczej i poczucie krzywdy (to niesprawiedliwe, że moi faceci mogą jeść co chcą, trochę poćwiczą i wyglądają bosko, a ja muszę się stale pilnować, liczyć i w ogóle:)

czwartek, 14 lipca 2016

Tarzan. Legenda

A we wtorek poszliśmy z młodym do kina:)
No, i się dobrze bawiliśmy:)


Ładny film. Nie wiem, co tam eksperci od filmoznastwa, dla mnie było ok. Sceny spójne, bohaterowie wyraziści. No i ładni. Wszyscy. Ciemnoskórzy i Tarzan wspaniale biegali po dżungli. No i huśtali się na lianach. I rzucali się ze skały. Tarzan wspaniale poradził sobie w walce ze swoim małpim bratem i cudownie przekonał strasznego wodza do swojej racji. Do tego pazerni biali zostali zeżarci lub stratowani przez zwierzęta. A pociętą w walce skórę można łatwo zszyć, jak się złapie groźne mrówki i urwie im się odwłok:P
Dla każdego, coś miłego:) Ja jako mama ucieszyłam się z przepięknych scen całowania się i ratowania ukochanej z opresji. Jako kobieta - patrzyłam na boskie ciało aktora i wszystko mi jedno kto go grał. Razem zachwycaliśmy się przyrodą i tym, jak Tarzan cudownie dogaduje się ze zwierzętami. Jak lwy przyjaźnie witają Tarzana, a małpy rzadzą w lesie. Przykro nam było patrzeć, co biali robią z ciemnoskórymi i jak na nich zarabiają. Młody się uśmiechał, więc mu się podobało. Ale po filmie wolał opowiadać mi o superbohaterach, których narysował:P

A na końcu wszystko się dobrze skończyło. Krew nie lała się strumieniami. Seks był, ale jakby go nie było. Rozrywka z całą pewnością dla rodziny z nieco podrośnietymi latoroślami. Jest też szansa, że zapuszczeni ojcowie się zmotywują do pracy nad ciałem, jak popatrzą co wyrabia boski
Alexander Skarsgård.
A co o diecie? Bo Paleo fajnie się spina z tym filmem... Otóż, w filmie jedli niewiele. Ukochana Tarzana jadła coś na statku i trudno powiedzieć, co to było. Coś jakby kotlet panierowany. No i Tarzan jadł jeszcze... mrówki:)

środa, 13 lipca 2016

Tabelki z bloga Fashionelki...

Strasznie to ciekawe:) Zatopiłam się w książkach na temat prowadzenia blogów i jestem ciutek mądrzejsza:) No i dowiedziałam się, że oprócz mnie istnieje jeszcze wielu blogerów, którzy są modni, znani i mają się dobrze:)

A potem przypadkiem trafiłam na wywiad z Fasionelką w kwalerce Jakóbiaka. Okazało się, że bloger to osoba... żyjąca. I całkiem ogarnięta myślowo.

A na blogu Fashionelki znalazłam takie tabelki:) http://fashionelka.pl/motywacyjne-tabelki-do-wydrukowania/. Więc zachęcam do sprawdzenia, co tam komu pasuje. Bo to fajne, gdy ktoś pomyślał za nas.  Tabelki można wydrukować, zainspirować się do zrobienia swoich, przykleić gdzie się chce, zaznaczać co się lubi, wykreślać dni...

Dobrej zabawy. Ja wezmę tę o 21-dniowym wyzwaniu bez słodyczy:) Akurat jestem w trendzie anty słodycze i antyalkohol. Trochę ich odkrywam w swoim dniu, bo wróciłam do notowania. Powinno mi się przydać do lepszego zarządzania tymże:)


poniedziałek, 11 lipca 2016

Jak zrobić ćwiczenie z wizją

Ćwiczenie z wizją to chyba najważniejsze ćwiczenie, które wykonuję z Klientkami podczas pracy. I włączam je już na pierwszej sesji, bo pomaga mi zweryfikować zaangażowanie osoby do osiągnięcia sukcesu, po który - mówi - że przyszła.

Stosuję je w różny sposób i według różnej struktury, na różnych etapach pracy, ale najważniejsze co osoba ma z niego wziąć, do w miarę klarowny obraz tego, dokąd zmierza. I celowo mówię obraz, bo osoba ma zobaczyć, najpierw oczami wyobraźni, a jak chce to może sobie to potem narysować, namalować, nalepić, opisać siebie, za 90 dni. Na tej podstawie też proponuję program odchudzania. Bizneswoman potrzebuje innych rozwiązań niż studentka, i niż mama małych dzieci... i żadnej z nich nie jest łatwiej...


W ćwiczeniu zwykle proszę, aby osoba opowiedziała mi, kim będzie, jak się będzie czuła, gdy osiągnie cel, jak się będzie ubierać, jak się będzie czuć, z kim się będzie spotykać itd. I bardzo często okazuje się, że Klientka nie ma takiej wizji. W ogóle nie wyobraża sobie, że mogłaby osiągnąć to, o czym marzy, albo widzi tak dużo przeszkód, że nawet nie chce na to patrzeć. Więc od razu jest materiał do rozpakowywania. Nie pójdziesz dalej, jak masz w sobie ograniczenia.

Ci, co nienawidzą coachingu i rozwoju osobistego powiedzą, że to taki terapeutyczny bełkot. To niech sobie gadają. Moim zadaniem jest ułatwiać dziewczynom przechodzenie kolejnych etapów w odchudzaniu. I już. Wiem, jak działa na mnie działanie bez wizji (a często tego doświadczałam, gdy współpracowałam z firmami) i wiem, jak zadziałało na mnie, jak wyobraziłam sobie to wszystko, co mam do osiągnięcia. Jestem co prawda wizjonerką i kręci mnie, żeby zobaczyć, co tam mi wyszło, ale przecież odchudzanie to też potężny projekt. Warto do niego podejść poważnie - inaczej się zemści:)

Po co robię ćwiczenie z wizją? Żeby osobie było łatwiej wytrwać w postanowieniu. Mózg ludzki nie odróżnia tego co realne od tego, co wyobrażone. I bardzo dobrze, bo możesz korzystać z tego zasobu, gdy tylko zechcesz. Jak mózg raz zarejstrował, że osiągnęłaś sukces w odchudzaniu, to będzie stale Ci o tym przypominał.

I dlatego będzie Ci łatwiej.

To jak wygląda to ćwiczenie?
Siądź wygodnie i zacznij oddychać równo. Możesz wziąć kartkę papieru, aby opisać co widzisz, a możesz poddać się temu procesowi, a notatki zrobić potem. Wyobraź sobie/odpowiedz sobie na pytania że już osiągnęłaś swój rezultat. Jest 90-y dzień Twojego wyzwania w odchudzaniu.
  • Ile ważysz?
  • Jakie są twoje obwody?
  • Jak spędzasz czas?
  • Jak się ubierasz?
  • Jak się z tym czujesz?
  • Kim się otaczasz?  
  • Gdzie bywasz?
  • Co Cię pasjonuje?
  • Co słyszysz? co mówi do Ciebie otoczenie? jak Cię traktują ludzie, z którymi przebywasz?
  • Jak, z kim, gdzie pracujesz?
  • Na co wydajesz pieniądze? 


Możesz tę prace kontynuować dalej. Wyobraź sobie kolejne 90 dni... Wyobraź sobie siebie za rok?
  1. Jak się zmieniło Twoje życie?
  2. Kto Cię otacza?
  3. Co słyszysz, co mówią ludzie w Twoim otoczeniu?
  4. Na kogo wpłynął Twój sukces w odchudzaniu?
  5. Jakie masz pasje?
  6. Czym się zajmujesz zawodowo?
  7. Co robisz w wolnym czasie?
  8. Jak się ubierasz?
  9. Jaki masz wpływ na swoich najbliższych...
  10. itd.
Taka praca daje też konkretne narzędzia, aby poszukiwać kluczowych w programie punktów. Czy to będą tzw. kamienie milowe czy punkty krytyczne... Nieważne. Musimy je przewidzieć. A pokonanie każdego etapu świętować. Musimy mieć z czego wybrać nagrody, bo jak tego nie zrobimy, to co pojawi się w koszyku nagród? Torcik:) A tego nie chcemy...

Dlaczego nie chcemy nagradzać się torcikiem? Przeczytasz tutaj...

poniedziałek, 4 lipca 2016

Cztery życia odchudzacza. Cz. 2. Nie chce mi się

Życie nr 2. Nie chce mi się

To, co wyróżnia osoby na tym etapie to mocne przekonanie o tym, że w dowolnym momencie, gdy się zdecydują popracować nad swoją wagą lub nad swoją sylwetką, to im się uda. Ale nie teraz. Teraz nie jest super, ale nie jest też źle. Właściwie to może nawet to urocze sadełko samo spadnie? A jeśli nawet nie, to istnieje mnóstwo powodów. Najważniejsze z nich: „wszyscy w rodzinie jesteśmy grubi”, „kilogramy zawsze do mnie wracają”, „taka właśnie jestem”. 


Rekomendacje dla Ciebie do działania.
Zdecyduj się póki nie będzie za późno. Otyłość to stan zapalny w Twoim organizmie. Im dłużej go utrzymujesz, tym bardziej wpływa na Twoje narządy wewnętrzne, na Twoją kondycję, a także na samoocenę. Twoje rany dłużej i trudniej się goją, przyjmujesz coraz więcej insuliny, dotyka Cię coraz więcej chorób. 

Koniecznie zrób ćwiczenie z wizją. Wyobraź sobie, jak będziesz wyglądać i jak się będziesz czuć, jak będziesz szczupła. Jak zmieni się Twoje otoczenie. Jak to będzie, gdy będziesz mogła samodzielnie się poruszać? Jak spędzisz swój wolny czas? Co będziesz słyszeć od przyjaciół i rodziny? Co będziesz im mówić? Im szybciej Ci się zachce zrobić swój program osiągania szczupłej sylwetki, tym lepiej dla Ciebie i Twojego zdrowia.

I po prostu zacznij. Wybierz dowolną zasadę, którą rekomendują i wdróż ją w życie. Potem dodaj następną. Prowadź monitoring swoich działań. Koniecznie notuj co się u Ciebie dzieje. Skoro ja mogę to robić, a jestem zdrowa i nic mi nie grozi, to i Ty możesz.

Powodzenia:)