Wróciłam z SeeBloggers... Napiszę lada chwila, jak było. Teraz cieszę się, że udało się przeżyć... z powodu jedzenia. Jeszcze jestem głodna. 3 dni marnego jedzenia daje swój rezultat właśnie w postaci zmęczenia i głodu.
Dlaczego?
Bo odkąd zaczęłam swoją przygodę z pracą z ciałem, jem inaczej niż wszyscy. Domowe jedzenie dla mnie to coś innego niż "domowe jedzenie" na mieście. Czasem się decyduję, ale z pełną zgodą na to, że nigdy nie wiem, co naprawdę znajduje się na moim talerzu.
Żeby było dobrze, wynajęłam mieszkanie. Niestety, nie dało rady w nim gotować. Została kawa i jedzenie na mieście.
Jak przeżyłam te 3 dni?
Z trudem. Naciągając swoje zasady, jakoś dało radę. Omlet w barze wegetariańskim się sprawdził na śniadanie, ale podano do niego dżem. Bez sensu, skoro mamy sezon na owoce. Potem długo, długo nic i hamburger - bez buły za to z jakąś koncepcją na sałatę do tego. Szkoda tylko, że szef kuchni całość zalał majonezem i keczupem. Zapomniałam uprzedzić, żeby tego nie robił - to mam za swoje. Kolejne śniadanie - bez śniadania. Dobrze, że wzięłam ciastka śniadaniowe z domu (przepis w dziale Moja Dieta Pudełkowa), banana i wafle ryżowe. Po cały dniu byłam tak głodna, że w ogóle nie mogłam się najeść. Znacie to, prawda? W domu lodówka by się nie zamykała. Na mieście - porcja szaszłyka i koniec. To jest bardzo dobre, tylko nie zmienia faktu, że jak nie jesz, to insulina kombinuje, co by tu zrobić, żeby Ci uratować życie :)
Czego się nauczyłam?
- Sprawdzać szczegóły - mieszkanie bez możliwości gotowania, to nie dla mnie; nawet w centrum miasta.
- Przewidzieć czarny scenariusz. Mieć jedzenie ze sobą. Ostatecznie nie tylko sklepy spożywcze działają, ale też restauracje (nawet te w CH) i mogę poprosić o to, co mi służy i zabrać do pudełka.
- Lepiej zarządzać czasem. Niby odpoczynek się należy, ale lepiej bym się czuła, gdybym nie chodziła głodna.
- Cały czas mam to coś z obszaru wstydu, że jem inaczej. To ważne, żeby to przepracować. Wtedy nie będzie problemu, żeby poprosić do pudełka jedzenie w restauracji.
- Dwa razy zastanowić się, czy zabierać ze sobą moich facetów - jemy zupełnie inaczej, w różnych porach... Dla nich street food to fajna odskocznia - dla mnie masakra; I myślę o tym, co mam jeszcze do zrobienia w pracy z ciałem oraz o tym, co zrobiłam do tej pory. Tyyyyle pracy za mną. Tyyyyyyle przede mną.
- Umiem powiedzieć "NIE" oraz "DOŚĆ". Frytki belgijskie, gofry - jadłam z chłopakami (!), ale po odrobinie miałam dość. No i nie kupowałam osobnej porcji dla siebie. Wolałam kawę.
- Trzy razy zastanowić się czy udział w konferencji jest potrzebny - niby dużo się dowiedziałam, ale cały czas zastanawiam się czy na pewno to były takie niusy... A można było zostać w domu i poczytać:)
- Myślę, że fajnie byłoby znaleźć sposób na opisanie Wam, co można jeść na mieście. To nie jest tak, że nigdy nie możesz hamburgera ani piwa, ale... no właśnie, co zyskujesz - co tracisz. W tych krytycznych momentach warto wybierać najlepsze dla siebie... Głód jest dla mnie najgorszy. Nie mam siły na przemian ze wściekaniem się. Bez sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz