Dziś o podjadaniu przed okresem. Dziewczyny zgłaszają duży problem, więc postanowiłam mu się przyjrzeć...
Zacznę od siebie. Hmmm, czy ja podjadam przed okresem?Jak są słodycze to zjem, ale zwykle w szafce kakao, a w lodówce marchew. Chłopaki sami sobie robią ciastka z tego, co w domu (orzechy, płatki owsiane, ostatecznie muffiny i ciasta) i sami zżerają w dwie minuty, więc dalej słodyczy nie ma. A jak mi się trafi być na zakupach w "te dni" to przyglądam się lodom, ale po przeczytaniu etykiety odkładam. Ulegam rodzynkom w czekoladzie,ale już wiem, że należy kupić mało. Więc też się nie specjalnie załapuję. Chłopaki mają jakiś sonar wbudowany i jak zaczynam szeleścić opakowaniem, to wyciągają łapki ... i po rodzynkach.
Za to chodzę po chałupie i czegoś szukam. W lodówce marchew, w szafce surowe kakao, orzechy, w puszkach obrzydliwa masa makowa sprzed Thermomixa (bo teraz w dwie chwile sama mogę zrobić i jest taka jak chcę), owoce...
Czy czuję, że podjadam?
Zdaje się, że jem w tych dniach więcej i szukam bardziej poprawiaczy humoru niż słodyczy. Czegoś co złagodzi napięcie, które kumuluje się gdzieśniewiadomogdzie. W takim układzie zupa dyniowa, z mlekiem kokosowym, którą zajadam się, bo mam ochotę jest objadaniem się przed okresem czy poprawianiem humoru?
Zachęcam Was do sprawdzenia, o co w ogóle u Was chodzi z tym podjadaniem słodyczy. Bo praktyka cały czas pokazuje, że mózg jest głupi i jak przyzwyczaił się do jakiegoś rozwiązania to się go stale domaga. Zadanie więc nie polega na zdyscyplinowaniu łapek, żeby nie sięgały, ale na stworzeniu nowego mechanizmu w mózgu, który sprawi, że nawet nie pomyślimy o tym, żeby sięgnąć. Bo, że hormony w różnych okresach cyklu dają nam się we znaki jest oczywiste. I że im się poddamy, to nie ulega wątpliwości. Natura tak to stworzyła, że nie możemy ich kontrolować. Ale możemy kontrolować nasze działania.
1. Jeśli uruchamia mnie kolorowe opakowanie na półce - to po co je trzymam w domu?
2. Jeśli uruchamia mnie jeden zjedzony słodycz - to po co zaczynam?
3. Jeśli uruchamia mnie głód - to po co chodzę głodna?
Kiedyś istniał cudowny zwyczaj zjadania podwieczorku. Nie jadało się syfnych słodyczy wysypywanych z kolorowych i szeleszczących opakowań, ale gospodynie stawały na rzęsach, aby na stole pojawił się domowy deser. Co by było, gdyby wrócić do tego zwyczaju i jako 4 posiłek zjadać coś deseropodobnego. Sernik, budyń, sałatka owocowa, galaretka z owocami - co dusza sobie wymarzy (i mało posłodzi). Zjedzona z radością, przy stole, z innymi zamiast ukradkiem i z wyrzutami sumienia, czy ma moc wpływania na uczucie błogości w mózgu?
Tylko dziewczyny, nie wierzcie mi na słowo. Sprawdźcie przez najbliższe 28 dni cyklu, czy to u Was zadziała i jak wpływa na nastrój i samopoczucie. Dajcie znać:)
W razie czego dzwoń, pisz: 606789681, monika.kurdej@mniejszy-rozmiar.pl
Zacznę od siebie. Hmmm, czy ja podjadam przed okresem?Jak są słodycze to zjem, ale zwykle w szafce kakao, a w lodówce marchew. Chłopaki sami sobie robią ciastka z tego, co w domu (orzechy, płatki owsiane, ostatecznie muffiny i ciasta) i sami zżerają w dwie minuty, więc dalej słodyczy nie ma. A jak mi się trafi być na zakupach w "te dni" to przyglądam się lodom, ale po przeczytaniu etykiety odkładam. Ulegam rodzynkom w czekoladzie,ale już wiem, że należy kupić mało. Więc też się nie specjalnie załapuję. Chłopaki mają jakiś sonar wbudowany i jak zaczynam szeleścić opakowaniem, to wyciągają łapki ... i po rodzynkach.
Za to chodzę po chałupie i czegoś szukam. W lodówce marchew, w szafce surowe kakao, orzechy, w puszkach obrzydliwa masa makowa sprzed Thermomixa (bo teraz w dwie chwile sama mogę zrobić i jest taka jak chcę), owoce...
Czy czuję, że podjadam?
Zdaje się, że jem w tych dniach więcej i szukam bardziej poprawiaczy humoru niż słodyczy. Czegoś co złagodzi napięcie, które kumuluje się gdzieśniewiadomogdzie. W takim układzie zupa dyniowa, z mlekiem kokosowym, którą zajadam się, bo mam ochotę jest objadaniem się przed okresem czy poprawianiem humoru?
Zachęcam Was do sprawdzenia, o co w ogóle u Was chodzi z tym podjadaniem słodyczy. Bo praktyka cały czas pokazuje, że mózg jest głupi i jak przyzwyczaił się do jakiegoś rozwiązania to się go stale domaga. Zadanie więc nie polega na zdyscyplinowaniu łapek, żeby nie sięgały, ale na stworzeniu nowego mechanizmu w mózgu, który sprawi, że nawet nie pomyślimy o tym, żeby sięgnąć. Bo, że hormony w różnych okresach cyklu dają nam się we znaki jest oczywiste. I że im się poddamy, to nie ulega wątpliwości. Natura tak to stworzyła, że nie możemy ich kontrolować. Ale możemy kontrolować nasze działania.
1. Jeśli uruchamia mnie kolorowe opakowanie na półce - to po co je trzymam w domu?
2. Jeśli uruchamia mnie jeden zjedzony słodycz - to po co zaczynam?
3. Jeśli uruchamia mnie głód - to po co chodzę głodna?
Kiedyś istniał cudowny zwyczaj zjadania podwieczorku. Nie jadało się syfnych słodyczy wysypywanych z kolorowych i szeleszczących opakowań, ale gospodynie stawały na rzęsach, aby na stole pojawił się domowy deser. Co by było, gdyby wrócić do tego zwyczaju i jako 4 posiłek zjadać coś deseropodobnego. Sernik, budyń, sałatka owocowa, galaretka z owocami - co dusza sobie wymarzy (i mało posłodzi). Zjedzona z radością, przy stole, z innymi zamiast ukradkiem i z wyrzutami sumienia, czy ma moc wpływania na uczucie błogości w mózgu?
Tylko dziewczyny, nie wierzcie mi na słowo. Sprawdźcie przez najbliższe 28 dni cyklu, czy to u Was zadziała i jak wpływa na nastrój i samopoczucie. Dajcie znać:)
W razie czego dzwoń, pisz: 606789681, monika.kurdej@mniejszy-rozmiar.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz