piątek, 31 sierpnia 2012

Za chwilę zmiana wizerunku

Już za chwilę w tym miejscu, nowy, zmieniony wizerunek mniejszego rozmiaru. Ciekawe czy zrobi na Was wrażenie... i oczywiście mały zwrot  kierunku pracy z ludźmi. Zamierzam mniej pisać, częściej pracować z Klientami i rozbudowywać się... Marzę o Centrum Zdrowego Stylu Życia. Upatrzyłam dom, w którym mogłoby się to odbywać. I mam grupę ludzi, którzy mi pomogą:) I wiem, co to będzie. Że warsztaty, że treningi osobowościowe, że praca z ciałem, że praca z dietetykiem i lekarzem...

Tylko wielka góra do pokonania... I adrenalina...

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Polubić siebie i schudnąć


Stary artykuł. Kopiuję za Superlinią, bo nic się nie zmieniło. Nadal ludzie troskę o siebie załatwiają jedzeniem, dalej zwracają ja siebie uwagę nie jedząc. Nadal towarzyszy im bulimia i anoreksja. Nadal mają strachy, lęki i opory, które zjadają a następnie tyją...


Polubić siebie i schudnąć

  • fot. Shutterstock
O przyjemności jedzenia oraz powodach, dla których mamy problemy z właściwym odżywianiem się, rozmawiamy z psychoterapeutą Karstenem Schacht-Petersenem z Danii, trenerem metody komunikacji NVC (Nonviolent Communication - Porozumienie Bez Przemocy).
Karsten Schacht-Petersen od prawie 30 lat pracuje w ośrodku Rosenlund w Danii, gdzie prowadzi terapię i warsztaty dla ludzi, które chcą poprawić swoje relacje i sposób komunikowania się z innymi. Wśród jego pacjentów i uczestników warsztatów jest wiele osób mających problem z nadmiernym jedzeniem. Od trzech lat Karsten Schacht-Petersen prowadzi także w Polsce warsztaty metody NVC dla rodziców.
Nigdy nie mówisz pacjentom, żeby mniej jedli. A przecież zbyt obfite posiłki i otyłość mogą być niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia...
Owszem, obciążanie organizmu zbyt wieloma kilogramami może być niebezpieczne. Ci, którzy do mnie przychodzą, doskonale o tym wiedzą, więc po co miałbym im to powtarzać? Nigdy nie rozmawiam z pacjentami o tym, ile ważą, co i ile jedzą. Pytam, jak się czują, czy to, co robią w życiu, przynosi im radość, satysfakcję... Pomagam im odkryć ich potrzeby oraz to, czy sposób, w jaki żyją, je zaspokaja.
Pomijasz więc zupełnie ich problemy z jedzeniem? Na pewno chcieliby się dowiedzieć, jak sobie z tym poradzić...
Opowiem ci historię jednej z moich pacjentek. Anna znalazła w Internecie mój artykuł o tym, jak rozumiem problem bulimii i anoreksji. W trakcie pierwszej rozmowy ze mną powiedziała zaskoczona: „Karsten, trzy lata leczę się z powodu anoreksji, rozmawiałam z wieloma specjalistami, lekarzami, ale ty jesteś pierwszym terapeutą, który nie pyta mnie o to, ile jem, ale - jak się czuję!".
Czy pomogły jej rozmowy o uczuciach i odkrywanie potrzeb?
Po dwóch latach terapii nie miała zupełnie problemów z odżywianiem. Zniknęły silne bóle brzucha i wstręt do jedzenia, który doprowadził ją niemal do śmierci. Ujawniły się natomiast jej kłopoty w relacjach z innymi. Nie potrafiła nawiązywać kontaktu z mężczyznami i w ogóle - z ludźmi, nie umiała im zaufać, być spontaniczna, nie wiedziała, jak wyrażać uczucia. Pracowaliśmy nad tym. Wtedy stało się dla niej jasne, że wiele problemów wynika z tego, w jaki sposób była wychowywana i traktowana przez najbliższych. Miała bardzo surowych, religijnych rodziców. Jako dziecko nie otrzymywała od nich zrozumienia, akceptacji, ale ciągłe wymagania i nadmierną kontrolę. Słyszała stale od matki, co jest złe, a co dobre, co powinna robić, a czego jej nie wolno. Ale kiedy wracała ze szkoły wściekła i sfrustrowana, nikt nie pytał, jak się czuje i dlaczego. Siedziała godzinami nad talerzem, nie jedząc, tylko bawiąc się jedzeniem. W ten sposób wyrażała swój gniew, lecz rodzice i tak nadal nie zwracali na nią uwagi. Kiedy dorosła, zachowywała się tak, jakby w ogóle nie wiedziała, po co jest jedzenie. Straciła kontrolę nad tą jedną z najważniejszych czynności podtrzymujących życie.
- Czy twoim zdaniem wiele osób ma takie zaburzenia?
- Myślę, że coraz więcej, choć o tym nie mówią. Ludzie chorzy na anoreksję czy bulimię zewnętrznie niekoniecznie różnią się od innych. Są studentami, mają dobrą pracę... Ale wieczorami zjadają gigantyczną kolację, a potem prowokują wymioty albo biorą mnóstwo środków przeczyszczających, żeby nie przytyć. I często wcale nie wyglądają na otyłych, ale tak się czują, nawet jeśli mają sporą niedowagę.
- To absurdalne zachowanie...
-Problem nie polega na tym, jak wyglądają ani ile jedzą, ale jak postrzegają samych siebie. Nie widzą własnego odbicia w lustrze, lecz mają swój wizerunek zakodowany w głowie. Bardzo często nie akceptują swojej osoby i ciała. Albo nie jedzą w ogóle, albo jedzą w nadmiarze. Wokół jedzenia kręci się całe ich życie. Jakby ono było jedną z najważniejszych, ale też najbardziej znienawidzoną czynnością.
- Trochę tak, jakby po prostu nie umieli jeść. Czy jedzenie to także potrzeba?
- Jedzenie jest strategią, czyli sposobem zaspokojenia wielu potrzeb - bezpieczeństwa, relaksu, spokoju, rozwoju. Daje nam wiele radości, przyjemności. To są bardzo ważne uczucia i potrzeby, ale nie jedyne. Im większą mamy świadomość tego, czego potrzebujemy, np. kontaktu, wspólnoty, bycia zrozumianym, tym więcej widzimy strategii osiągnięcia pełni. Dostrzegamy, że dużo przyjemności czerpiemy też z obecności innych ludzi, z pracy i z zabawy.
- Wiele osób mówi: „Zjem czekoladę, niech mam choć taką przyjemność z życia"...
- Tak. Jedzenie, ale też seks, to dwie dość łatwo dostępne strategie, poprzez które ludzie osiągają przyjemność i zaspokajają wiele potrzeb. Jednak bardzo często jako dzieci słyszeli, że jest coś złego w odczuwaniu przyjemności. Kiedy dorastają i wymykają się już spod opieki rodziców, nie wiedzą, jak przejąć kontrolę nas sobą i własnym życiem. Jak wybierać przeróżne strategie zaspokojenia swoich potrzeb. Wtedy często robią to w sposób kompulsywny, czyli przymusowy. Po chwili przyjemności czują niechęć do siebie. Im bardziej walczą ze sobą, im gwałtowniej odmawiają sobie przyjemności, tym boleśniej przeżywają porażki. Bardzo trudno im polubić siebie, ze wszystkimi przyjemnymi i przykrymi uczuciami, zaspokojonymi i niezaspokojonymi potrzebami. To długa praca i niełatwy proces uzdrowienia, zwłaszcza dla tych, którzy jako dzieci nie doświadczali zrozumienia i akceptacji ze strony najbliższych.
- Czy twoim zdaniem za wszystko trzeba winić wychowanie? Dzieci potrzebują kontroli, bo inaczej wejdą dorosłym na głowę albo zrobią sobie krzywdę.
Wszyscy, także dzieci, chcemy zaspokajać swoje potrzeby, być wolni i szczęśliwi. Najlepiej, jeśli rodzice sami umieją dbać o zaspokajanie własnych potrzeb i pomagają w tym dzieciom. Jeżeli dzieci, jak mówisz, chcą „wejść rodzicom na głowę", to prawdopodobnie wynika z ich pragnienia bliskości i kontaktu. Wtedy rodzice mogą pokazać maluchom inne strategie zaspokojenia tego pragnienia, tak, aby jednocześnie szanowali granice dorosłych. Trzeba jasno mówić dzieciom: „Tego nie lubię, tego nie chcę. Jeśli pragniesz być blisko mnie, to chodź i przytul się, ale nie wskakuj mi na plecy!"
Chodzi więc o to, żeby nie odmawiać dzieciom przyjemności, tylko pokazywać wiele różnych sposobów, jak jej doświadczyć, a jednocześnie nie szkodzić sobie i innym?
- Tak. Zamiast dawać dziecku czekoladkę, kiedy jest smutne, lepiej przytulić je, albo pozwolić mu się wypłakać i opowiedzieć, co się stało. Nie zaprzeczać i nie  mówić, że nie ma powodu do płaczu. Ono ma ten powód, nawet jeśli dla dorosłego wydaje się on drobiazgiem.
A jeśli ktoś nie miał takich rodziców i dziś w samotności „zajada" czekoladkami swoje bóle i stresy?
Poradziłbym, by zamiast w samotności opychać się słodyczami, w chwili stresu poszukać pomocy innych ludzi. Takich, którzy potrafią wobec nas być trochę jak rozumiejący i akceptujący rodzice. Którzy wiedzą, że czasem chcemy się po prostu wygadać i wypłakać, że nie potrzebujemy dobrych rad i wytykania nam, ile tabliczek czekolady zjedliśmy. Którzy potrafią słuchać, a nie zaczną opowiadać natychmiast o swoich smutkach albo chwalić się własnymi sukcesami. Po prostu choć przez chwilę są z nami, tam, gdzie my jesteśmy.
Czy na tym polega terapia, która proponujesz swoim pacjentom?
- Tak. Kiedy ktoś, kto przychodzi do mnie, dowiaduje się, że wszystkie jego potrzeby i uczucia są ważne, widzi, że go akceptuję ze wszystkim, z objadaniem się i niejedzeniem, wówczas sam odzyskuje siły i zaczyna akceptować siebie. Kiedy zauważy i zaufa mi, że wcale nie zamierzam go zmieniać ani namawiać do zmian, wtedy niespostrzeżenie... zmiana się dokonuje. Bez drastycznych diet i ograniczeń. Szacunek, bliskość, zrozumienie, kontakt też potrafią nakarmić, jak dobra czekolada.

czwartek, 23 sierpnia 2012

O podejmowaniu decyzji i ich konsekwencjach

Zagadnienie równowagi stale rezonuje mi w obszarze mojego życia. Gdy jej brakuje, natychmiast pojawiają się dodatkowe kilogramy i fałdki na brzuchu. 

Sądzę, że to nie musi być mój tylko mój problem i w pracy z Klientami duży nacisk kładę na poczucie równowagi i sposoby jej osiągania. Równowaga to kwestia połączenia tego, co w życiu w spójną i sprzyjającą całość: praca, dom, relacje, hobby itd... Żadne tam kompromisy. Po prostu życie w swoim rytmie... Czasem zgoda na to, by odpuścić. A także odpowiedzialność za to, co się wtedy wydarzy...

Dodatkowe kilogramy to - najczęściej konsekwencja podejmowanych wcześniej decyzji: czy się ruszać, czy też nie; co zjeść lub czy jeść w ogóle; o której godzinie itd... Z moich obserwacji wynika, że Klienci mają wiedzę o tym, jak schudnąć, ale sam  projekt jest dla nich tak potężny, że nie dają rady udźwignąć go w długiej perspektywie. Konsekwencje decyzji są dla nich tak odległe, że łatwe do odłożenia z tyłu głowy... 

I co z tego? Ano tylko tyle, że równowaga jest tym, czego potrzebujesz, by żyć w swoim rytmie i w swoim stylu. Możesz to nazwać jak chcesz: harmonią, integralnością, spójnością. Gdy odchudzając się zapominasz o swoim celu lub zmierzasz do niego po omacku masz trudniej niż gdybyś opracował dla siebie system małych kroków i konsekwentnie je realizował. Wtedy wzrasta też twoje poczucie sprawczości i poznajesz granice wpływu. Niczego więcej, by osiągnąć oczekiwaną konsekwencję - czyli sukces - nie potrzebujesz.


wtorek, 21 sierpnia 2012

O tym, że po wakacjach więcej fałdek i waga mniej przyjazna

Nie znam osoby, która nie skarżyłaby się na swój metabolizm. W pracy z otyłością, zapanowanie nad metabolizmem, jest niezwykle istotne. Gdy jest zaburzony sprawia, że organizm histerycznie magazynuje zapasy na okres głodu i sprzyja tyciu. Nawet po dobrze przeprowadzonym procesie odchudzania, nawet po upływie kilku lat od zakończenia diety, osoby chore na otyłość powinny utrzymywać zrównoważony styl życia (mam na myśli styl, w którym ruch pełni podobną rolę co jedzenie - służy zdrowiu, urodzie i jest autentycznie niezbędny). Oznacza to tyle, że nigdy nie mogą zapomnieć o urozmaiconej i zdrowej diecie oraz wystarczającej do spalania porcji ruchu. To może oznaczać - dla niektórych - radykalną zmianę stylu życia. Zmianę, w której priorytetem staje się pogodzenia odżywiania z ruchem... z dużą ilością ruchu. Taką ilością, na którą "normalni" ludzie patrzą z zadziwieniem. Czasem wymagającą przeformułowania stylu pracy a nawet przekwalifikowania się: na instruktora sportowego czy innego specjalistę od ruchu. 

Utrzymanie wagi to bowiem jeszcze trudniejsze zadanie niż samo odchudzanie. Tyle smaków kusi i nęci. Tyle zapachów uderza w nozdrza i zachęca do skosztowania. A życie pędzi nieznośnie i konieczne jest odnalezienie się w nim - także po diecie. Gdy oddać się niekontrolowanej celebracji życia, w szybkim czasie przychodzi wniosek, że koszulka za ciasna, że oponka wróciła na brzuch, a spódnica marszczy się nieprzyjemnie w okolicach bioder. Winowajcą może i jest metabolizm, ale w końcu to KTOŚ dopuszcza do stanów głodu i przejedzenia. Ten KTOŚ też sięga po zakazane przekąski i napoje i porusza się wszędzie samochodem. Może też zrezygnował z jednej godziny ćwiczeń, bo uznał, że organizm przyzwyczaił się do nowego życia...

Warto wiedzieć, że efekt niechciany efekt jojo to wynik także nieznacznych zmian w stylu życia. Za które odpowiadamy my sami. My - osoby wkładające do ust pożywienie, podejmujący zdrowe decyzje  i doświadczone w wypracowywaniu samodyscypliny. Najmniejsza nierównowaga sprzyja tworzeniu się nieprzyjemnych fałdek, których po wakacjach jakoś więcej...

wtorek, 7 sierpnia 2012

Pierwszy mały krok na drodze do odchudzania

Gdy pierwszy raz przychodzi do głowy myśl "muszę schudnąć" cały umysł wypełnia się tą koniecznością i zaczyna filtrować rzeczywistość pod kątem owego odchudzania. W tym momencie też zaczynają napływać myśli o najbardziej smakowitych kąskach i nieprzebranych ilościach pożywienia, które przyjdzie ominąć, żeby owo "muszę schudnąć" zrealizować.

Z takim nastawieniem, wiadomo co się dzieje: frustracja, niechęć i nieładne myśli na własny temat. To z całą pewnością nie sprzyja zmianie nawyków, które przez długie lata wychowania utrwalają się jako konieczne do przetrwania.

Wiele ze znanych mi kobiet podejmuje też działania - bez wyznaczania działań ani celów: bez kontroli wagi, bez określenia wagi docelowej ani przybliżonego czasu na osiągnięcie sukcesu. Gdy zwracam na to uwagę stwierdzają, że poznają, że schudły po ubraniach lub poczują to po sobie. W odchudzaniu jednak ważna jest precyzja. Tak samo jak w biznesie: im więcej  konkretów, tym jaśniejszy sposób na osiągnięcie celu.

Dlatego właśnie tak ważne jest określenie punktu wyjścia i punktu docelowego.
Dlatego też ważne jest zrobienie "fotografii" dnia osoby pragnącej schudnąć: o której, co i jaką ilość zjada w ciągu dnia; jaką porcję ruchu zażyła; jak się czuje; co jej służy i co z całą pewnością nie...
Dlatego życie świadome sprzyja skuteczności w odchudzaniu. Oszukiwanie w tym procesie prowadzi do niechcianych emocji. A to właśnie one w pierwszej kolejności blokują dostęp do tej części własnego ja, która odpowiada za racjonalne decyzje. Aby schudnąć należy bowiem - często - dokonać radykalnego zwrotu w swoim życiu. Małe kroki to po prostu kolejne drobne działania, które oszukują umysł. Sprawiają, że przestaje on wyłapywać negatywne informacje z rzeczywistości, bo nie widzi zagrożenia.

Bo ludzki umysł jest naprawdę głupi...

piątek, 3 sierpnia 2012

Jeśli by znaleźć klucz..

W którymś momencie, w czasie gdy przygotowywałam się do zawodu motywatora w odchudzaniu, odkryłam, że żyjemy w kulturze obfitości i to ona wymusza na ludziach, w szczególności kobietach, zachowania, które prowadzą do zaburzeń. Piszę o tym, bo czytam poruszającą historię o zmaganiu się z anoreksją pewnej amerykańskiej rodziny. Mam ochotę w jednym worze umieścić zarówno anoreksję, bulimię jak i otyłość, które - moim zdaniem - wywodzą się z jednego miejsca - z przekonania o tym, że jedzenie jest złe i należy na nie uważać.

W kulturze obfitości, w której wszystkiego jest pod dostatkiem (produktów, sprzecznych informacji i standardów) niełatwo jest znaleźć równowagę i odkryć sens swojego istnienia. Sama wcale nie tak dawno, że istotą życia są drobiazgi i codzienność. To one wypełniają koryto istnienia po brzegi i warto zadbać, by były to aspekty pozytywne, drogie sercu, dające satysfakcję. Zmaganie się z moja otyłością, to stała praca w zamienianie drobiazgów w pozytywy i dostarczanie mojemu życiu dobrej energii. Gdy tego braknie, życie zmierza ku destrukcji. Jest jak rzeka, którą przepływają albo kajaki lub śmieci wyrzucane bezmyślnie z pobliskich osad. Nie widzę tu różnicy między anoreksją a otyłością - mimo iż różnica jest zasadnicza. Tak w jednym i drugim przypadku choroba podstępnie odkłada się w niższej samoocenie i zamienia życie człowieka w piekło, podporządkowane stałemu myśleniu o jedzeniu.

Gdy słucham znajomych kobiet, odkrywam, że częścią naszego życia społecznego stało się bycie na diecie. Poziom akceptacji w grupie wzrasta, gdy wypowiadane są magiczne słowa: jestem na diecie, albo jestem gruba, albo mam za grube uda, albo znowu przytyłam, albo muszę schudnąć... A z drugiej strony te same kobiety deklarują, że kochają jedzenie. Że są w stanie pół dnia spędzić w kuchni, by przygotować cudowny posiłek, żeby go zjeść, potem zmagać się z wyrzutami sumienia i kołysać się chorą mantrą: jestem na diecie, jestem za gruba, muszę schudnąć...

Jeśli by znaleźć klucz do serca każdej z osób i znaleźć źródło, z którego wypływają te chore nawyki, to okazałoby się pewnie, że jest to klucz do równowagi w świecie. Może to utopia - z całą pewnością nie mam patentu na naprawienie świata - ale gdyby udało się choć osiągnąć poprawność, zachęcić ludzi do ruchu i  smakowania naturalnego jedzenia, do skupiania się bardziej na wartościach to już byłoby lepiej...