Stary artykuł. Kopiuję za Superlinią, bo nic się nie zmieniło. Nadal ludzie troskę o siebie załatwiają jedzeniem, dalej zwracają ja siebie uwagę nie jedząc. Nadal towarzyszy im bulimia i anoreksja. Nadal mają strachy, lęki i opory, które zjadają a następnie tyją...
Polubić siebie i schudnąć
Superlinia, 8/2008; 4-5
-
- fot. Shutterstock
O przyjemności jedzenia oraz powodach, dla których mamy problemy z właściwym odżywianiem się, rozmawiamy z psychoterapeutą Karstenem Schacht-Petersenem z Danii, trenerem metody komunikacji NVC (Nonviolent Communication - Porozumienie Bez Przemocy).
Karsten Schacht-Petersen od prawie 30 lat pracuje w ośrodku Rosenlund w Danii, gdzie prowadzi terapię i warsztaty dla ludzi, które chcą poprawić swoje relacje i sposób komunikowania się z innymi. Wśród jego pacjentów i uczestników warsztatów jest wiele osób mających problem z nadmiernym jedzeniem. Od trzech lat Karsten Schacht-Petersen prowadzi także w Polsce warsztaty metody NVC dla rodziców.
Nigdy nie mówisz pacjentom, żeby mniej jedli. A przecież zbyt obfite posiłki i otyłość mogą być niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia...
Owszem, obciążanie organizmu zbyt wieloma kilogramami może być niebezpieczne. Ci, którzy do mnie przychodzą, doskonale o tym wiedzą, więc po co miałbym im to powtarzać? Nigdy nie rozmawiam z pacjentami o tym, ile ważą, co i ile jedzą. Pytam, jak się czują, czy to, co robią w życiu, przynosi im radość, satysfakcję... Pomagam im odkryć ich potrzeby oraz to, czy sposób, w jaki żyją, je zaspokaja.
Pomijasz więc zupełnie ich problemy z jedzeniem? Na pewno chcieliby się dowiedzieć, jak sobie z tym poradzić...
Opowiem ci historię jednej z moich pacjentek. Anna znalazła w Internecie mój artykuł o tym, jak rozumiem problem bulimii i anoreksji. W trakcie pierwszej rozmowy ze mną powiedziała zaskoczona: „Karsten, trzy lata leczę się z powodu anoreksji, rozmawiałam z wieloma specjalistami, lekarzami, ale ty jesteś pierwszym terapeutą, który nie pyta mnie o to, ile jem, ale - jak się czuję!".
Czy pomogły jej rozmowy o uczuciach i odkrywanie potrzeb?
Po dwóch latach terapii nie miała zupełnie problemów z odżywianiem. Zniknęły silne bóle brzucha i wstręt do jedzenia, który doprowadził ją niemal do śmierci. Ujawniły się natomiast jej kłopoty w relacjach z innymi. Nie potrafiła nawiązywać kontaktu z mężczyznami i w ogóle - z ludźmi, nie umiała im zaufać, być spontaniczna, nie wiedziała, jak wyrażać uczucia. Pracowaliśmy nad tym. Wtedy stało się dla niej jasne, że wiele problemów wynika z tego, w jaki sposób była wychowywana i traktowana przez najbliższych. Miała bardzo surowych, religijnych rodziców. Jako dziecko nie otrzymywała od nich zrozumienia, akceptacji, ale ciągłe wymagania i nadmierną kontrolę. Słyszała stale od matki, co jest złe, a co dobre, co powinna robić, a czego jej nie wolno. Ale kiedy wracała ze szkoły wściekła i sfrustrowana, nikt nie pytał, jak się czuje i dlaczego. Siedziała godzinami nad talerzem, nie jedząc, tylko bawiąc się jedzeniem. W ten sposób wyrażała swój gniew, lecz rodzice i tak nadal nie zwracali na nią uwagi. Kiedy dorosła, zachowywała się tak, jakby w ogóle nie wiedziała, po co jest jedzenie. Straciła kontrolę nad tą jedną z najważniejszych czynności podtrzymujących życie.
- Czy twoim zdaniem wiele osób ma takie zaburzenia?
- Myślę, że coraz więcej, choć o tym nie mówią. Ludzie chorzy na anoreksję czy bulimię zewnętrznie niekoniecznie różnią się od innych. Są studentami, mają dobrą pracę... Ale wieczorami zjadają gigantyczną kolację, a potem prowokują wymioty albo biorą mnóstwo środków przeczyszczających, żeby nie przytyć. I często wcale nie wyglądają na otyłych, ale tak się czują, nawet jeśli mają sporą niedowagę.
- To absurdalne zachowanie...
-Problem nie polega na tym, jak wyglądają ani ile jedzą, ale jak postrzegają samych siebie. Nie widzą własnego odbicia w lustrze, lecz mają swój wizerunek zakodowany w głowie. Bardzo często nie akceptują swojej osoby i ciała. Albo nie jedzą w ogóle, albo jedzą w nadmiarze. Wokół jedzenia kręci się całe ich życie. Jakby ono było jedną z najważniejszych, ale też najbardziej znienawidzoną czynnością.
- Trochę tak, jakby po prostu nie umieli jeść. Czy jedzenie to także potrzeba?
- Jedzenie jest strategią, czyli sposobem zaspokojenia wielu potrzeb - bezpieczeństwa, relaksu, spokoju, rozwoju. Daje nam wiele radości, przyjemności. To są bardzo ważne uczucia i potrzeby, ale nie jedyne. Im większą mamy świadomość tego, czego potrzebujemy, np. kontaktu, wspólnoty, bycia zrozumianym, tym więcej widzimy strategii osiągnięcia pełni. Dostrzegamy, że dużo przyjemności czerpiemy też z obecności innych ludzi, z pracy i z zabawy.
- Wiele osób mówi: „Zjem czekoladę, niech mam choć taką przyjemność z życia"...
- Tak. Jedzenie, ale też seks, to dwie dość łatwo dostępne strategie, poprzez które ludzie osiągają przyjemność i zaspokajają wiele potrzeb. Jednak bardzo często jako dzieci słyszeli, że jest coś złego w odczuwaniu przyjemności. Kiedy dorastają i wymykają się już spod opieki rodziców, nie wiedzą, jak przejąć kontrolę nas sobą i własnym życiem. Jak wybierać przeróżne strategie zaspokojenia swoich potrzeb. Wtedy często robią to w sposób kompulsywny, czyli przymusowy. Po chwili przyjemności czują niechęć do siebie. Im bardziej walczą ze sobą, im gwałtowniej odmawiają sobie przyjemności, tym boleśniej przeżywają porażki. Bardzo trudno im polubić siebie, ze wszystkimi przyjemnymi i przykrymi uczuciami, zaspokojonymi i niezaspokojonymi potrzebami. To długa praca i niełatwy proces uzdrowienia, zwłaszcza dla tych, którzy jako dzieci nie doświadczali zrozumienia i akceptacji ze strony najbliższych.
- Czy twoim zdaniem za wszystko trzeba winić wychowanie? Dzieci potrzebują kontroli, bo inaczej wejdą dorosłym na głowę albo zrobią sobie krzywdę.
Wszyscy, także dzieci, chcemy zaspokajać swoje potrzeby, być wolni i szczęśliwi. Najlepiej, jeśli rodzice sami umieją dbać o zaspokajanie własnych potrzeb i pomagają w tym dzieciom. Jeżeli dzieci, jak mówisz, chcą „wejść rodzicom na głowę", to prawdopodobnie wynika z ich pragnienia bliskości i kontaktu. Wtedy rodzice mogą pokazać maluchom inne strategie zaspokojenia tego pragnienia, tak, aby jednocześnie szanowali granice dorosłych. Trzeba jasno mówić dzieciom: „Tego nie lubię, tego nie chcę. Jeśli pragniesz być blisko mnie, to chodź i przytul się, ale nie wskakuj mi na plecy!"
Chodzi więc o to, żeby nie odmawiać dzieciom przyjemności, tylko pokazywać wiele różnych sposobów, jak jej doświadczyć, a jednocześnie nie szkodzić sobie i innym?
- Tak. Zamiast dawać dziecku czekoladkę, kiedy jest smutne, lepiej przytulić je, albo pozwolić mu się wypłakać i opowiedzieć, co się stało. Nie zaprzeczać i nie mówić, że nie ma powodu do płaczu. Ono ma ten powód, nawet jeśli dla dorosłego wydaje się on drobiazgiem.
A jeśli ktoś nie miał takich rodziców i dziś w samotności „zajada" czekoladkami swoje bóle i stresy?
Poradziłbym, by zamiast w samotności opychać się słodyczami, w chwili stresu poszukać pomocy innych ludzi. Takich, którzy potrafią wobec nas być trochę jak rozumiejący i akceptujący rodzice. Którzy wiedzą, że czasem chcemy się po prostu wygadać i wypłakać, że nie potrzebujemy dobrych rad i wytykania nam, ile tabliczek czekolady zjedliśmy. Którzy potrafią słuchać, a nie zaczną opowiadać natychmiast o swoich smutkach albo chwalić się własnymi sukcesami. Po prostu choć przez chwilę są z nami, tam, gdzie my jesteśmy.
Czy na tym polega terapia, która proponujesz swoim pacjentom?
- Tak. Kiedy ktoś, kto przychodzi do mnie, dowiaduje się, że wszystkie jego potrzeby i uczucia są ważne, widzi, że go akceptuję ze wszystkim, z objadaniem się i niejedzeniem, wówczas sam odzyskuje siły i zaczyna akceptować siebie. Kiedy zauważy i zaufa mi, że wcale nie zamierzam go zmieniać ani namawiać do zmian, wtedy niespostrzeżenie... zmiana się dokonuje. Bez drastycznych diet i ograniczeń. Szacunek, bliskość, zrozumienie, kontakt też potrafią nakarmić, jak dobra czekolada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz