Właśnie wróciliśmy z uroczego weekendu, który spędziliśmy z przyjaciółmi w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej. Było naprawdę fantastycznie. Miałam trochę obserwacji socjologicznych (matki z dziećmi i ich fochy) a także przegląd polskich zwyczajów weekendowych:
- koniecznie jedź samochodem,
- zaplanuj krótką przerwę - przecież musisz prędko dojechać,
- nie myśl o jedzeniu, baw się dobrze,
- grilluj, grilluj, grilluj - wszystko z wyjątkiem warzyw,
- koniecznie dołącz alkohol.
Już pierwszej nocy mój organizm dawał znać, że mu się to nie podoba. Pieczenie w żołądku nie ustało właściwie przez cały pobyt. Porcja ruchu (jogging) pomogła bardziej na poczucie wewnętrznego spokoju niż na fizyczne odczucie. Właściwie cały czas miałam uczucie ciężkości w brzuchu (tak jakbyb klajster z białego chleba i mięsa, które zalegają w żołądku i w jelitach)...
Piszę o tym, bo marzę o wyjeździe, w czasie którego będzie:
- ciśnięcie na wspólne spędzanie czasu - aktywnie (wspólne bieganie, albo chociaż długi spacer),
- chęć wspólnego, WOLNEGO, przygotowywania posiłków i gotowość do smakowanie przygotowanych dań, także z panami,
- dzielenie się doświadczeniami/przygodami/pasją, szczególnie tymi związanymi z ruszaniem się, z aktywnością sportową.
Nie będzie zaś:
- pędzenia, żeby szybciej przygotować i szybciej zjeść, i żeby wystarczyło,
- przekonywania, że 2,5 km to blisko i właściwie w zasięgu wszystkich dzieci,
- szukania wymówek dla zaproszenia do wspólnego uprawiania sportu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz