czwartek, 15 września 2016

Poznaj swoje ego


Ja odkąd zrozumiałam, że nie da się wyciszyć/wyłączyć ego - zaczęłam lepiej żyć. Stałam się spokojniejsza i czuję wewnętrzną moc i chęć do działania. Zrozumiałam, że rolą ego jest mnie chronić i podsuwać mi rozwiązania, które zrealizują ten cel. W końcu żyję w świcie materialnym. I choćbym nie wiem jak duchową istotą była - to jeść muszę. I rachunki płacić też. I pokłócić się z mężem - czego nie lubimy oboje - także. Ego sprawdza, czy wszystko z nami w porządku, czy jesteśmy żywi.

Gdy masz ochotę na coś pysznego, zakazanego i spoza listy właściwych produktów, to jest to wyraźny sygnał, że ego sprawdza czy żyjesz. Żywa istota me emocje, potrzeby, zachcianki. A jedyne, co Ty masz do zrobienia, to zdecydować czy słuchasz ego, czy nie. To nie ma nic wspólnego z siłą woli, której się tak boisz - że nie masz albo, że masz jej za mało. Jeśli żyjesz, oddychasz, jesz, pijesz... naprawdę potrzebujesz coca-coli i czipsiorów, żeby czuć, że żyjesz?

W programie ENERGIA I W DZIEŃ I W NOCY przewidziałam cały, duży moduł, aby pomóc Ci zrozumieć Twoje ego. Na razie pracujemy w formule 1-2-1, więc cała energia skupia się na tym, co kocha Twoje ego, czyli na Tobie:) Możesz poznać mapę swojego ego i zbudować nawyki, które będą Cię wspierać - w sensie Twoje ego:)

Na ostatniej imprezie zjadłam dwa kawałki przepysznego tortu. Naprawdę to zrobiłam. Czułam przepełniającą mnie radość z tego, że zjadam sobie ten tort i że czuję ten cudowny, naturalny smak słodyczy (to był bardzo dobry tort). Czułam ulgę, że nie muszę sobie nic odmawiać. I spokój o to, że co by się nie działo to: to jest tort, to jest słodkie, a to jestem ja i teraz jem ten słodki tort. Bez oceniania, bez wymówek, bez uczucia żalu, że to robię, z radością i wdzięcznością za to, że istnieją na świecie tacy cudowni cukiernicy, jak ten od tego tortu, który właśnie zjadam, którzy wiedzą, co robią, żeby sprawić człowiekowi radość.

Jedyne narzędzie, które masz w pracy z ego to dokładnie to, co czujesz. Możesz się tego nauczyć. Kobiety są wytresowane do blokowania tego, co czują. Skupiają się na tym, żeby być poprawne i robią rzeczy poprawne. A co by było, gdybyś raz - taki jeden, jedyny raz - tak zupełnie na próbę, zrobiła coś co czujesz. Nie musisz od razu rzucać roboty, ale weźże no, posłódź sobie herbatę, tak jak lubisz - 3 łyżeczki, cztery, pięć..., albo zaparkuj auto w poprzek... Sprawdź, jak to jest być niepoprawną? Poznaj, jakie to uczucie.... No i koniecznie napisz:)
 

piątek, 9 września 2016

Piątkowa, zakupowa porada

Błyskawiczna zakupowa, odchudzająca porada. A właściwie sześć :) A kto mi zabroni? Przyda się na piątkowe i sobotnie przepychanki w supermarkecie:) 

Przede wszystkim czytajcie etykiety. Bierzcie do koszyka to, co ma krótką listę oraz zrozumiały skład. Szybko się zorientujecie, że w sklepie nie za dużo tych przyjaznych produktów.

Jeśli coś jest napisane za małymi literami - nie bierz tego. Jeśli coś jest tak sklejone, że nie możesz odczytać składu - nie bierz tego.

Róbcie zakupy po obrzeżach sklepu... a potem, szybko, do domu. Żadnego oglądania drobiazgów i grzebania w koszach z okazjami. Gdy się rozluźniasz, Twój mózg też się rozluźnia. Zaraz wrzucisz do koszyka pudełko z ciastkami i będziesz płakać, że nie masz siły woli! Po co Ci to? Sprawdzałam na sobie!!!

Obrzeża sklepu to zwykle lodówki (bo tam są gniazdka z prądem), a w nich produkty, które prawdopodobnie mają krótką etykietę oraz mogą się zepsuć. Takich właśnie szukajcie. Nie, nie masz kupować tego, co Ci się zepsuje. Masz szukać tego, co ma możliwość się zepsuć, bo jest normalnym jedzeniem. 

Wybierajcie to, co w sklepie wygląda jak w naturze. W naturze nie występują nuggetsy z kurczaka ani parówki, ani indyk w galarecie. W naturze występują: całe grzyby, całe kurczaki, ryby z ośćmi, ziemniaki, papryki, cebule, pomidory, jabłka, gruszki, główki kapusty, zioła itd...

Omijajcie środek sklepu.To, co zapakowane, przetworzone i ma długi termin ważności - nie nadaje się do jedzenia. To, co znasz z reklamy TV też nie nadaje się do jedzenia.




piątek, 26 sierpnia 2016

Moja mama mnie nie lubi

Boże, jak to brzmi... Jak lament małej dziewczynki...

Ale wiecie co, to prawda... Odkrycie, że moja matka mnie nie lubi sprawiło, że coś się we mnie zmieniło. Jakby jakiś kluczyk się przekręcił. Stałam się bardziej pewna siebie i odporna na jej uwagi, przytyki, oceny. Łatwiej mi się przed tym bronić... A moja mama? Może skupić się wreszcie na wnukach:)

Czasem jest mi szkoda. Jak patrzę na koleżanki, które mają dobre relacja ze swoimi matkami. Mają kogoś bliskiego i ważnego koło siebie. To musi dawać masę mocy.  Zazdroszczę. Ja w każdym kontakcie z mamą boję się, że oberwę. Tak centralnie, w nos.

Nie, nie o fizyczną agresję chodzi, ale o takie emocjonalne wgryzanie się w serducho.
Więc po pierwsze, zaczęłam unikać kontaktów. Trzeba być masochistą by się w to ładować często i chętnie. Po drugie zaczęłam się przyglądać i analizować. Chciałam wiedzieć, co to w ogóle jest... I tym odkryciem się teraz z Wami dzielę... Jakieś szkolenie może wymyślę na ten temat, bo szkoda oddać schemat za darmo:):)

Kwestia dotyczy perfekcjonizmu oraz czegoś, co nazywam lustrem.

Na początku bardzo się przejmowałam tym, że mama mnie sztorcuje i stale jest niezadowolona. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że na świcie są inne kobiety i można porównać. A potem zrozumiałam... to nie moja wina, że moja mama mnie nie lubi.

Moja mama patrzy na mnie, jak na lustrzane odbicie samej siebie. I zamiast widzieć młodą, wesołą, otwartą, gotową podejmować wzywania kobietę, przed którą całe życie - widzi siebie: wypaloną, zmęczoną, przestraszoną. Chciałaby, żebym była inna, ale nie może tego zobaczyć inaczej, bo filtr nr 4 - jedyny jaki zna zakłada, że życie mnie skrzywdzi, a ja będę nieszczęśliwa. Dzisiaj jestem przed 40-tką. Długo mi zajęło rozpakowanie, jak to działa. Ileż stresu, frustracji, kłótni, bólu... Wszystko po to, żeby dowiedzieć się, że tak działa.. perfekcjonizm?

Moja mama działa tak, że nie wierzy, że to, co osiągnęła naturalnie jej się należy. Więc musi cały czas udowadniać, że tak jest... Ja jestem jednym z tych osiągnięć, tylko... nosz qurde... nie jestem taka, jak ona. Nie stoję na baczność przed moim chłopem, mam swoje cele i plany. Inaczej prowadzę kuchnię i dom..i generalnie wq... się na to, że chłopaki mają wywalone na te dziwaczne domowe sprawy... A ktoś musi to ogarniać, a to naprawdę nie jest moja domena latanie ze ścierką. Wolę pisać... No i ktoś mnie tak wychował... Trzeba było zabronić się uczyć. Takie są efekty rewolucji edukacyjnej. Dziewczyny mogą więcej...

Odkąd odpuściłam sobie zadowalanie mojej mamy mam szczęśliwszy związek, łatwiej mi się wychowuje dzieci, a ja wyglądam i czuję się lepiej. No i rzadziej się kłócimy. Łatwiej jest mi śmiać się z tych jej "dobrych rad" niż je przepłakiwać, choć...cały czas bywają chwile, gdy jest naprawdę ciężko. Ktoś, kto Cię lubi nie wyciąga takich gabarytów przypadkiem. A jeśli tak, to chce Ci sprawić przykrość, czyli Cię nie lubi...



Bo jak lubić kogoś, kto Ci prosto i wyraźnie mówi "NIE"? Albo kto obśmiewa Twoje tzw. "dobre rady"? Jak lubić kogoś, kto na bzdury, które opowiadasz ma odpowiedź i mówi "mamo, naprawdę wierzysz w to, co mówisz?" albo "mamo, co ty za bzdury opowiadasz? Weź pomyśl.". Do tego dochodzi jeszcze moja troska o czyste jedzenie i wygląd. Znacie mnie. Wiecie, jak wyglądam i co mnie kręci, a moja mama gotuje zupełnie inaczej. Dorzućmy do tego w ogóle moje podejście do niewspierających mnie osób. Nie mam koło siebie na nich miejsca. Nie boję się, że zostanę sama, ale moja mama nie lubi takich radykalności. Nie pracuję też na etacie (to nie jest normalne) i stale borykam się z brakiem płynności finansowej. Mało tego, stale jestem w budowie swojego biznesu w branży rozwoju osobistego i stale ładuję pieniądze w głowę.  Moja mama widzi we mnie po prostu leserkę pierwszej wody, która zostawia dzieci (!) i znika z domu, żeby się uczyć... A nie wiadomo, co się na tych szkoleniach i konferencjach dzieje. Pewno seks, sodoma i gomora. Mojej mamy nikt by nie zmusił do wyjazdu na konferencję, żeby się uczyć... A ja jeszcze za to płacę...i to duże pieniądze.

Już widzicie jak to działa? Lubimy ludzi podobnych do siebie. Takich, z którymi idzie się dogadać, bo istnieją wspólne fundamenty... Nazwisko to nie jest fundament. Wcale nie daje Ci gwarancji, że będziecie z mamą przyjaciółkami, choć niektórym moim koleżankom się udało.



W praktyce, gdy się widzimy rozmawiamy o wszystkim i niczym. Moja mama stale gryzie się w język, żeby mi czegoś nie powiedzieć, ale... właśnie dlatego co chwila wyskakują jakieś nieprzyjemne kwiatki. Takie prawdziwe, z wnętrza, nieuświadomione, których źródłem jest brak akceptacji, strach... I które potwornie bolą... Po takim spotkaniu mam dość ludzi na jakiś czas.

Co z tego dla Was?
  • Miejcie granice. Jak coś jest ważne dla Ciebie to broń tego. Żyjemy w innych czasach niż nasze mamy i mamy zdecydowanie więcej możliwości. Ale to nie znaczy, że jesteście gorszymi córkami, czy nawet do niczego. Miejcie siłę się obronić. Dbajcie o wygląd - naprawdę lepiej się czujesz, gdy dobrze wyglądasz, nawet podczas spotkania z mamą:)
  • Myślcie o sobie dobrze. Róbcie ćwiczenie z lustrem. Patrz na siebie w lustrze i chwal się za wszystko, co zrobiłaś. Nikt tak dobrze Cię nie pochwali, jak ty sama. No i wszystko, co masz i co osiągnęłaś jest w sam raz dla Ciebie. Nic nie musisz udowadniać. Życie jest przewrotne, ale im bardziej gotowa jesteś na zmiany i niespodzianki tym więcej płynących do Ciebie korzyści poczujesz.
  • Odpuszczajcie, dziewczyny swoim mamom. Śmiejcie się jak najczęściej z tego, co one tam Wam ładują do głowy. To wszystko są ich myśli - nie wasze. Można je fajnie obśmiać i przekręcić na swoją korzyść. Sprawdzajcie. To jedyna taka okazja, bo mama nie wykreśli Was z listy przyjaciół:) To, ze nasze mamy są dziwne nie oznacza, że nas nie kochają. Mogą nas nie lubić i okazują to nieświadomie, ale ostatecznie najważniejszą wartością tego, że są - jest to, że jesteśmy my. Dały nam życie, wychowały i to jest piękne...
  • No i wiedzcie, że mamy fajniejszych facetów. Nasi ojcowie to dopiero dali naszym matkom popalić. Co się dziwicie, że są takie, jakie są:)



poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Nigdy nie schudniesz, jeśli...

Taka sytuacja:
stoję w sieciówce i kombinuję, jaką chcę kawę.

Zwykle zamawiam czarną, ale coś mi się tam po głowie kręci, że właściwie to sama nie wiem, czego chcę. Wiecie, okres, te sprawy.

Podpytuję, co to za kawa? A ta? A tamta? A z czym? A jedno espresso, czy dwa? Z punktu widzenia mistrza kolby - upierdliwa baba... Pewnie ma okres...

Za ladą młoda dziewczyna. Widzi moje niezdecydowanie i podpowiada: "w cenie do tej kawy dostanie Pani bitą śmietanę..."

Zemdliło mnie. Jak długo jeszcze ludzie będą reagować na takie tandetne prezenty sprzedawców? Naprawdę jesteśmy tak ciemni, że nie łapiemy, jak to jest głupie i proste?

Piszę Wam o tym, bo te gratisy - jakkolwiek skuteczna metoda sprzedażowa - to duże zagrożenie dla Was. Nie zrzucisz tych swoich nadmiernych kilogramów, gdy co chwila łamiesz zasady. Ile razy w ciągu dnia dajesz się wciągać w tę tandetną grę, że zjesz więcej za tą samą cenę, że wypijesz za darmo itd.?

W restauracji, w sklepie, na ulicy... wszędzie handlowcy stosują podobne schematy i mają gdzieś to, że Ty właśnie próbujesz spełnić swoje marzenie o boskiej sylwetce. Nikt z nich przecież nie powie "nie, to Pani weźmie mniej, bo Pani po tym przytyje". Zgadzacie się, że to tak nie działa, prawda?

Zachęcam Was, przestańcie korzystać z tych wątpliwych, gratisowych, atrakcji kulinarnych. Co jest fajnego w bitej śmietanie podawanej do słodkiej kawy? Czy dlatego, że jest gratis staje się ona bardziej atrakcyjna? Albo frytki ekstra? Albo piwo?

Jakoś się nie zdecydowałam. Lubię czarną, dobrze przyrządzoną kawę, a ten dodatek gratis - dla mnie naprawdę słaby dodatek - mnie zwyczajnie zniechęcił. Poczułam mocno, jak to tandetne, a sprzedawca wykończony klientami, którzy kupują... cenę... Żadnej rozmowy o smakach, regionach, zbiorach, sposobach parzenia... Ale to sieciówka, więc przymykam oko.

Mój mąż poszedł w tę zabawę. Do kawy dostał ciastko, którego nie zamawiał. Chciał inne, ale zjadł to, które było w cenie. Potem się tłumaczył, że chciał spróbować czegoś innego...

Innego od czego?

wtorek, 16 sierpnia 2016

Zombie, trupy z szafy i podgrzewane kluchy, czyli dlaczego nie odpowiadam na zaproszenia moich znajomych z MLM

Kochani! Mam dość!
Mam dość odświeżania starych kotletów i wyciągania trupów z szafy.
Przyszedł czas, żeby się przyznać i ogłosić.

Tak, mam za sobą doświadczenie współpracy z branżą MLM.
Tak, wiem, na czym polega ten biznes.
Nie, nie wchodzę w to kolejny raz. Chyba, że na moich warunkach, ale o tym w dalszej części materiału.
Tak, mam swoje ulubione marki, które kupuję, które cenię i które chwalę, ale czas bycia przedstawicielem handlowym tych marek mam za sobą.
Tak, wiem, że aby wyżyć trzeba sprzedawać. Dlatego buduję swoją markę i cały czas ładuję wiedzę w łeb, żeby wiedzieć, jak to zrobić gładko i z sukcesem.



Akurat nowe zaproszenia do biznesu jakoś dziwnie zbiegają się z rozpoczęciem nowej drogi przez jednego z moich byłych liderów. Do tej pory nawet pies z kulawą noga nie pamiętał o moich imieninach, chociaż wszyscy jesteśmy jedną, wielką wspaniałą rodziną i troszczymy się o relacje,  a nagle stałam się rozpoznawalna i chwalona za to co robię. Za to, że odchudzam, odmładzam, że się nie poddaję i że mam wspaniałe podejście do ludzi. WTF!? No i można mi wjechać z uroczym "Monia...". Tak się składa, że nie za bardzo lubię, jak ludzie do mnie tak mówią, ale przełykam to kretyńskie zdrobnienie, gdy słyszę je od przyjaciół. Od obcych, w internecie mocno mnie irytuje. Więc drodzy zdrabniacze... wy już wiecie, że to do Was mówię:) Proszę ustawić się grzecznie w szeregu i sprawdzić, jakie łączą nas relacje. Bo zdaje się, że niezbyt bliskie...
 
 W tym całym zapraszaniu do kontaktu chodzi o jedno. Konieczne w tym jest, abym zapoznała się z filmem, z pedeefem, z kartką, z bógjedenwiejeszczeczym. I mam na tym punkcie oszaleć. Bo to, co zobaczę, jest tak szokujące, że na pewno będę chciała się spotkać. No i wtedy ten sztab ludzi czeka w bloku startowym. Nawet postawią mi niektórzy kawę.

Dlaczego się wściekam? Przecież jeszcze rok temu sama robiłam to samo. Ano dlatego, że ja się zmieniłam i zmieniłam podejście do swojego życia i do swojej pracy. Wolę zbudować swoją własną sektę, choćbym miała zeżreć swoje własne palce, niż dołączać do innej. Wolę być sama odpowiedzialna za to, co w moim biznesie się dzieje i nie mam zgody na to, aby ktoś, gdzieś, choćby nawet w Stanach podejmował decyzję o tym, jak mam pracować i z kim. A tak się stało, gdy struktury ukochanego Monavie znalazły się w strukturach Jeunesse. I nie o tę zmianę w biznesie chodzi, ale cały czas o mnie. Jestem na nie. Robię swoje. Buduję sojusze z ludźmi, którzy chcą tak jak ja, wyżej, szybciej, dalej..., ale bez MLM.


A po drugie, ja się do tego nie nadaję. Jak piszę i publikuję - to jestem u siebie, w swoich działaniach. Jak prowadzę sesje coachingowe to też się realizuję. Jak prowadzę warsztaty - tak samo. Rezultaty mojej pracy to pieniądze na stole oraz widok człowieka, który jest uszczęśliwiony, bo w końcu znalazł drogę do siebie. W MLM-ie niby wszystko wyglądało podobnie, ale musiałam się więcej narobić... to przez to, że coach inaczej pracuje, nawet na spotkaniu sprzedażowym. Ludzie dostawali sesje - ja dostawałam figę z makiem. Bo jestem do dupy sprzedawcą. Nie, nie o takie doświadczenie mi chodziło, ale jestem wdzięczna, bo wiem, czego mam się teraz nauczyć.

Ach, i zapomnijcie o tych słodkich obietnicach, że przecież jak dołączę, to będę u Was szkolić. Tak, wiem. Jak osiągnę sukces i będę miła. Wybaczcie, nie mam czasu. A jeśli mimo to chcecie się spotkać, zapraszam: Kalendarz tutaj. Poszukuję do współpracy ludzi otwartych, odważnych, gotowych na to, żeby sięgać po więcej w swoim życiu. Ludzi nie poddających się byle podmuchowi wiatru i po prostu gotowych się uczyć. Pokażę Wam, co trzeba zrobić, żeby móc działać w MLM z sukcesem. Obedrę cały ten system z tajemnicy i zostawię Cię z konkretnym planem działań. To jest tak potężna wiedza, że nic dziwnego, że nie mówi się o tym, na początku współpracy. Nikt by tego nie zdzierżył. Ale ja nie jestem w MLM. Mogę Ci powiedzieć. A Ty podejmiesz decyzję czy wolisz MLM czy etat... A może zdecydujesz się na własny biznes?

Oczywiście, bez MLM dużo by się w moim źyciu nie wydarzyło. Nie byłoby tych cennych lekcji biznesowych i obycia z telefonem i na spotkaniach. Ale już teraz dziękuję. Temat jest dla mnie trudny, bo nie osiągnęłam tego, co sobie zamierzyłam. Przypominanie mi o tym, to kroczenie po śliskim gruncie. Ale kto by się tym przejmował w MLM-ie. Statystyki... Statystyki... Sprzedaż... Sprzedaż...

P.S. Jest kilka firm, które są sensowne. Mam tam wykupione miejsca i korzystam z produktów, więc to nie jest tak, że jestem przeciw MLM. Zwyczajnie wkurzają mnie te niby-przyjacielskie zaproszenia do kontaktu.

P.S. Spodziewajcie się wpisu o pozytywnych stronach MLM. Śledźcie tego bloga:)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Jedzenie jest ekstra. Cz.5. Smak jak umami, czyli... rzecz o glutaminianie sodu.


Kto by pomyślał, że wystarczy dodać do wegetariańskiej zupy odrobinę wodorostów, a już zaczyna w smaku przypominać rosół. Sprawdzam to regularnie na swoich chłopakach. Zwykle rozpoznają, kiedy zupa na mięsie, a kiedy bez.. No, ale rosół bez mięsa... To nieprzyzwoite...



I co z tego... Nie umiem ugotować rosołu:P

A poważnie, to chciałam Wam przypomnieć, że glutaminian potasu to nie od zawsze gości na naszych stołach i jest możliwe, żeby z niego zrezygnować. Dla tych, co nie wyobrażają sobie zupy bez kostki rosołowej w następnym odcinku będzie przepis na naturalną przyprawę uniwersalną.  A dzisiaj mała przypominajka. Bo dietetycy odradzają te wszystkie sztuczności na talerzach, a najbardziej popularnym sztuczniorem jest właśnie glutaminian sodu. Jest gotowych zupach (typu chińskiego), i chyba w całym fast foodzie, w gotowych przekąskach (typu chipsy). Możesz go znaleźć w serach i w gotowych daniach. W wędlinach. Nawet dania restauracyjne nie są od niego wolne. Klient lubi zdecydowane smaki, a skoro klient tak lubi... to niech ma...

Główny powód tego, że odradzamy glutaminian i wszelkie sztuczności jest taki, że zaburzają one działanie systemu pokarmowego. A tłumacząc po ludzku - organizm nie za bardzo wie, jak sobie z tym sztucznym dodatkiem poradzić. Niby jelita czekają, bo nie muszą wtedy same produkować związków, z których składa się glutaminian, a potrzebują ich do wchłaniania, ale... w sumie... to tylko zdanie naukowców.  Inne badanie mówi, że glutaminian przyczynia się do otyłości, więc raczej nie ma z czym dyskutować. Jestem na "NIE" i basta. Nawet jeśli z powodu tego składnika zwyczajnie zjadasz więcej (bo jest smaczniej) To też jestem na "NIE". Jak się przejadasz, to potem te składniku po przerobieniu lądują w Twoich biodrach. I wypłakujesz mi się w rękach... bo jesteś gruba... i brzydka... i nikt Cię nie lubi... i faceci Cię omijają szerokim łukiem...

No co Ci poradzę... To prawda... 
 
Szczególną trudność w pozbyciu się glutaminianu obserwuję u kobiet. Po pierwsze panuje to przekonanie "że to tylko troszkę". Ale to "troszkę" stosowane dzień po dniu przez wiele lat robi bardzo dużo szkody. Między innymi sprawia, że żresz więcej.

Po drugie, same dla siebie to jeszcze jakoś by zrezygnowały, ale jest w kobietach tak mocna obawa o to, co powie rodzina na jedzenie przygotowane nieco inaczej, że ona naprawdę zatrzymuje w działaniu. Moje dzieci przez 2 lata nie jadły zup, jak zrezygnowałam z kostek rosołowych... Grubo... To naprawdę bolało... Naprawdę wiem, o jakim rodzaju oporu mówię. Poradziłam sobie tak, że przestałam gotować zupy. Zaczęli dostawać same kartofle:)

Czy na pewno jest groźny?
Generalnie to nie. Ten chemiczny jest dopuszczony do spożycia i ma swój numer w klasyfikacji. Ale czy wierzyć w brak szkodliwości tego składnika, skoro badania są zlecane przez potężne firmy spożywcze? Im zależy na tym, żeby ich produkty się sprzedawały. Dlatego ja rekomenduję, aby unikać tego sztucznego glutaminianu. Istnieją badania, z których wynika, że może być przyczyną otyłości. Co innego glutaminian zawarty w jagodach, natce pietruszki, pomidorach, w serze parmezan... Zjadajmy ze smakiem... choć ser to jednak z umiarem. Wiecie, tłuszcz...

Co dobrego Ci się wydarzy, jeśli zrezygnujesz z glutaminianu sodu?
  1. Poczujesz prawdziwy smak jedzenia.
  2. Przekonasz się do przypraw i będziesz korzystać z większej ilości warzyw. Cudownie dosmaczają nam jedzenie, tylko potrzebujesz nauczyć się, które i jak to działa. 
  3. Może nauczysz się komponować swoje zestawy przypraw? Może zaczniesz je sama hodować?
  4. Będziesz częściej czytać etykiety. Bo jak już poznasz prawdziwe jedzenie to nie będziesz chciała wracać do starych nawyków.
  5. Nauczysz się gotować po nowemu.Twoje jedzenie stanie się ciekawsze, a kto wie, może zdecydujesz się na eksperymenty w kuchni. 
  6. A może nawet zdecydujesz się zostać wegetarianką... Albo przejdziesz na surową dietę? Nieważne:) Ważne, że poczujesz w sobie moc, żeby pójść w temat dalej i sprawdzać, co i jak działa...
  7. Będziesz lepiej wybierać restauracje oraz menu. Naprawdę będziesz mogła poznać, który kucharz używa sztucznych dodatków. Tych restauracji i dań będziesz unikać. No i to będzie dość upierdliwe, bo ostatecznie nie będziesz miała już gdzie jeść:P
  8. Być może wtedy postanowisz otworzyć własną budkę z czystym jedzeniem i zaczniesz nowy rozdział w swoim życiu... Będziesz karmić innych, zatrudnisz świetnych kucharzy. Wtedy pamiętaj, wszystko zaczęło się od porzucenia glutaminianu sodu:)
 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Cztery życia odchudzacza. Cz.4. Ciężko chora

Życie nr 4. Ciężko chora

Boli Cię kręgosłup, nie możesz się ruszać, jeździsz na wózku, masz nogę cukrzycową… Wiesz, że musisz schudnąć, ale nie wiesz, od czego zacząć. Wiesz, że te wszystkie dolegliwości nie powstały nagle. Wiesz, dobrze, że to Ty zapracowałaś na nie swoimi wyborami. Chcesz zrzucić te kilogramy, boisz się, że lekarze nie będą umieli Ci pomóc, gdy stanie się z Tobą coś poważnego, ale… nie możesz. Robisz już tyle, ale to nie działa… i cholernie się boisz, że sprawisz kłopot rodzinie


Moja rekomendacja dla Ciebie
Mam dla Ciebie złe wieści. 
Sprawiasz kłopot rodzinie już teraz. Wszystko podporządkowane jest Tobie i Twojej chorobie, a tę wyhodowałaś na własne życzenie. Nie dość, że wyrobiłaś koszmarnie złe nawyki u swoich najbliższych, to jeszcze teraz czerpiesz korzyści z tego, że chodzą koło Ciebie, jak w zegarku. Insulina dwa razy dziennie, o konkretnej porze. Śniadanie specjalnie dla Ciebie, żeby Ci było dobrze. Wolne z pracy, żeby zawieźć Cię do lekarza. Przecież sama nie dojdziesz. 


Przede wszystkim zacznij jeść. Zacznij nosić ze sobą jedzenie i jedz regularnie. Przestań przejmować się tym, że jesteś u lekarza, a teraz w poczekalni. Pory karmienia są dla Ciebie święte. Ze względu na swoje liczne dolegliwości nie powinnaś odchudzać się samodzielnie i korzystać z głodówek. Skorzystaj z pomocy dietetyka, a najlepiej z pomocy takiego, który specjalizuje się w Twojej dolegliwości. Poszukaj też dobrego rehabilitanta. To, że ważysz dużo, albo nie chodzisz, w ogóle nie zwalnia się z obowiązku ruchu. Stwórzcie program, który będzie Cię wzmacniał, pomoże Ci odbudować mięśnie i będzie Cię wspierał w osiąganiu zdrowia i długowieczności.