Tygodniowy urlop u ukochanej Pani Tereski nad jeziorem na Suwlaszczyźnie zakończył się koniecznością wrzucenia na wsteczny bieg i uświadomił mi, jak trudne jest trzymanie zdrowych nawyków żywieniowych, gdy:
- nie ma wyboru, a wkoło tylko tradycyjna kuchnia i pyyszne, domowe sery, wędliny, marmolady i bułki słodkie,
- łakomstwo bierze górę nad rozsądkiem,
- gdy jest się zależnym od czyjejś kuchni.
Po zeszłorocznym doświadczeniu planowałam nie jechać, żeby nie poddawać się torturom, ale dzieci mają tam tak cudnie, że poddałam się... i od pierwszego dnia używałam jedzenia ile wlezie (a nawet naddto, o czym ze wstydem oznajmiam). Tradycyjna kuchnia polska (z pogranicza z Litwą) jest po prostu pyyszna (szczególnie, gdy się jej nie praktykuje na codzień)
Nauczyłam się, że człowiek umie zjeść ile da radę, gdy wyłącza myślenie oraz że nawyki i smaki dzieciństwa to coś, co baardzo trudno zmienić. Są w pamięci i uruchamiają się w gospodarstwie Pani Teresy Murawskiej (Wysokie 5, suwalszczyzna). A to oznacza, że praca z otyłością przybiera całkiem inny wymiar. to wymiar budowania stałej konieczności bycia w kontakcie ze sobą i stałego kontrolowania się. Teraz, gdy wróciłam zrobiłam analizę czego potrzebuję i co mogę zrobić. Potrzebuję to zapisać i skoncentrować się na powrocie do siebie w diecie, gdy planowałam co zjem, gdy jadłam o stałych porach i chodziłam lekka jak piórko... O tym w następnym poście:)