czwartek, 15 września 2016

Poznaj swoje ego


Ja odkąd zrozumiałam, że nie da się wyciszyć/wyłączyć ego - zaczęłam lepiej żyć. Stałam się spokojniejsza i czuję wewnętrzną moc i chęć do działania. Zrozumiałam, że rolą ego jest mnie chronić i podsuwać mi rozwiązania, które zrealizują ten cel. W końcu żyję w świcie materialnym. I choćbym nie wiem jak duchową istotą była - to jeść muszę. I rachunki płacić też. I pokłócić się z mężem - czego nie lubimy oboje - także. Ego sprawdza, czy wszystko z nami w porządku, czy jesteśmy żywi.

Gdy masz ochotę na coś pysznego, zakazanego i spoza listy właściwych produktów, to jest to wyraźny sygnał, że ego sprawdza czy żyjesz. Żywa istota me emocje, potrzeby, zachcianki. A jedyne, co Ty masz do zrobienia, to zdecydować czy słuchasz ego, czy nie. To nie ma nic wspólnego z siłą woli, której się tak boisz - że nie masz albo, że masz jej za mało. Jeśli żyjesz, oddychasz, jesz, pijesz... naprawdę potrzebujesz coca-coli i czipsiorów, żeby czuć, że żyjesz?

W programie ENERGIA I W DZIEŃ I W NOCY przewidziałam cały, duży moduł, aby pomóc Ci zrozumieć Twoje ego. Na razie pracujemy w formule 1-2-1, więc cała energia skupia się na tym, co kocha Twoje ego, czyli na Tobie:) Możesz poznać mapę swojego ego i zbudować nawyki, które będą Cię wspierać - w sensie Twoje ego:)

Na ostatniej imprezie zjadłam dwa kawałki przepysznego tortu. Naprawdę to zrobiłam. Czułam przepełniającą mnie radość z tego, że zjadam sobie ten tort i że czuję ten cudowny, naturalny smak słodyczy (to był bardzo dobry tort). Czułam ulgę, że nie muszę sobie nic odmawiać. I spokój o to, że co by się nie działo to: to jest tort, to jest słodkie, a to jestem ja i teraz jem ten słodki tort. Bez oceniania, bez wymówek, bez uczucia żalu, że to robię, z radością i wdzięcznością za to, że istnieją na świecie tacy cudowni cukiernicy, jak ten od tego tortu, który właśnie zjadam, którzy wiedzą, co robią, żeby sprawić człowiekowi radość.

Jedyne narzędzie, które masz w pracy z ego to dokładnie to, co czujesz. Możesz się tego nauczyć. Kobiety są wytresowane do blokowania tego, co czują. Skupiają się na tym, żeby być poprawne i robią rzeczy poprawne. A co by było, gdybyś raz - taki jeden, jedyny raz - tak zupełnie na próbę, zrobiła coś co czujesz. Nie musisz od razu rzucać roboty, ale weźże no, posłódź sobie herbatę, tak jak lubisz - 3 łyżeczki, cztery, pięć..., albo zaparkuj auto w poprzek... Sprawdź, jak to jest być niepoprawną? Poznaj, jakie to uczucie.... No i koniecznie napisz:)
 

piątek, 9 września 2016

Piątkowa, zakupowa porada

Błyskawiczna zakupowa, odchudzająca porada. A właściwie sześć :) A kto mi zabroni? Przyda się na piątkowe i sobotnie przepychanki w supermarkecie:) 

Przede wszystkim czytajcie etykiety. Bierzcie do koszyka to, co ma krótką listę oraz zrozumiały skład. Szybko się zorientujecie, że w sklepie nie za dużo tych przyjaznych produktów.

Jeśli coś jest napisane za małymi literami - nie bierz tego. Jeśli coś jest tak sklejone, że nie możesz odczytać składu - nie bierz tego.

Róbcie zakupy po obrzeżach sklepu... a potem, szybko, do domu. Żadnego oglądania drobiazgów i grzebania w koszach z okazjami. Gdy się rozluźniasz, Twój mózg też się rozluźnia. Zaraz wrzucisz do koszyka pudełko z ciastkami i będziesz płakać, że nie masz siły woli! Po co Ci to? Sprawdzałam na sobie!!!

Obrzeża sklepu to zwykle lodówki (bo tam są gniazdka z prądem), a w nich produkty, które prawdopodobnie mają krótką etykietę oraz mogą się zepsuć. Takich właśnie szukajcie. Nie, nie masz kupować tego, co Ci się zepsuje. Masz szukać tego, co ma możliwość się zepsuć, bo jest normalnym jedzeniem. 

Wybierajcie to, co w sklepie wygląda jak w naturze. W naturze nie występują nuggetsy z kurczaka ani parówki, ani indyk w galarecie. W naturze występują: całe grzyby, całe kurczaki, ryby z ośćmi, ziemniaki, papryki, cebule, pomidory, jabłka, gruszki, główki kapusty, zioła itd...

Omijajcie środek sklepu.To, co zapakowane, przetworzone i ma długi termin ważności - nie nadaje się do jedzenia. To, co znasz z reklamy TV też nie nadaje się do jedzenia.




piątek, 26 sierpnia 2016

Moja mama mnie nie lubi

Boże, jak to brzmi... Jak lament małej dziewczynki...

Ale wiecie co, to prawda... Odkrycie, że moja matka mnie nie lubi sprawiło, że coś się we mnie zmieniło. Jakby jakiś kluczyk się przekręcił. Stałam się bardziej pewna siebie i odporna na jej uwagi, przytyki, oceny. Łatwiej mi się przed tym bronić... A moja mama? Może skupić się wreszcie na wnukach:)

Czasem jest mi szkoda. Jak patrzę na koleżanki, które mają dobre relacja ze swoimi matkami. Mają kogoś bliskiego i ważnego koło siebie. To musi dawać masę mocy.  Zazdroszczę. Ja w każdym kontakcie z mamą boję się, że oberwę. Tak centralnie, w nos.

Nie, nie o fizyczną agresję chodzi, ale o takie emocjonalne wgryzanie się w serducho.
Więc po pierwsze, zaczęłam unikać kontaktów. Trzeba być masochistą by się w to ładować często i chętnie. Po drugie zaczęłam się przyglądać i analizować. Chciałam wiedzieć, co to w ogóle jest... I tym odkryciem się teraz z Wami dzielę... Jakieś szkolenie może wymyślę na ten temat, bo szkoda oddać schemat za darmo:):)

Kwestia dotyczy perfekcjonizmu oraz czegoś, co nazywam lustrem.

Na początku bardzo się przejmowałam tym, że mama mnie sztorcuje i stale jest niezadowolona. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że na świcie są inne kobiety i można porównać. A potem zrozumiałam... to nie moja wina, że moja mama mnie nie lubi.

Moja mama patrzy na mnie, jak na lustrzane odbicie samej siebie. I zamiast widzieć młodą, wesołą, otwartą, gotową podejmować wzywania kobietę, przed którą całe życie - widzi siebie: wypaloną, zmęczoną, przestraszoną. Chciałaby, żebym była inna, ale nie może tego zobaczyć inaczej, bo filtr nr 4 - jedyny jaki zna zakłada, że życie mnie skrzywdzi, a ja będę nieszczęśliwa. Dzisiaj jestem przed 40-tką. Długo mi zajęło rozpakowanie, jak to działa. Ileż stresu, frustracji, kłótni, bólu... Wszystko po to, żeby dowiedzieć się, że tak działa.. perfekcjonizm?

Moja mama działa tak, że nie wierzy, że to, co osiągnęła naturalnie jej się należy. Więc musi cały czas udowadniać, że tak jest... Ja jestem jednym z tych osiągnięć, tylko... nosz qurde... nie jestem taka, jak ona. Nie stoję na baczność przed moim chłopem, mam swoje cele i plany. Inaczej prowadzę kuchnię i dom..i generalnie wq... się na to, że chłopaki mają wywalone na te dziwaczne domowe sprawy... A ktoś musi to ogarniać, a to naprawdę nie jest moja domena latanie ze ścierką. Wolę pisać... No i ktoś mnie tak wychował... Trzeba było zabronić się uczyć. Takie są efekty rewolucji edukacyjnej. Dziewczyny mogą więcej...

Odkąd odpuściłam sobie zadowalanie mojej mamy mam szczęśliwszy związek, łatwiej mi się wychowuje dzieci, a ja wyglądam i czuję się lepiej. No i rzadziej się kłócimy. Łatwiej jest mi śmiać się z tych jej "dobrych rad" niż je przepłakiwać, choć...cały czas bywają chwile, gdy jest naprawdę ciężko. Ktoś, kto Cię lubi nie wyciąga takich gabarytów przypadkiem. A jeśli tak, to chce Ci sprawić przykrość, czyli Cię nie lubi...



Bo jak lubić kogoś, kto Ci prosto i wyraźnie mówi "NIE"? Albo kto obśmiewa Twoje tzw. "dobre rady"? Jak lubić kogoś, kto na bzdury, które opowiadasz ma odpowiedź i mówi "mamo, naprawdę wierzysz w to, co mówisz?" albo "mamo, co ty za bzdury opowiadasz? Weź pomyśl.". Do tego dochodzi jeszcze moja troska o czyste jedzenie i wygląd. Znacie mnie. Wiecie, jak wyglądam i co mnie kręci, a moja mama gotuje zupełnie inaczej. Dorzućmy do tego w ogóle moje podejście do niewspierających mnie osób. Nie mam koło siebie na nich miejsca. Nie boję się, że zostanę sama, ale moja mama nie lubi takich radykalności. Nie pracuję też na etacie (to nie jest normalne) i stale borykam się z brakiem płynności finansowej. Mało tego, stale jestem w budowie swojego biznesu w branży rozwoju osobistego i stale ładuję pieniądze w głowę.  Moja mama widzi we mnie po prostu leserkę pierwszej wody, która zostawia dzieci (!) i znika z domu, żeby się uczyć... A nie wiadomo, co się na tych szkoleniach i konferencjach dzieje. Pewno seks, sodoma i gomora. Mojej mamy nikt by nie zmusił do wyjazdu na konferencję, żeby się uczyć... A ja jeszcze za to płacę...i to duże pieniądze.

Już widzicie jak to działa? Lubimy ludzi podobnych do siebie. Takich, z którymi idzie się dogadać, bo istnieją wspólne fundamenty... Nazwisko to nie jest fundament. Wcale nie daje Ci gwarancji, że będziecie z mamą przyjaciółkami, choć niektórym moim koleżankom się udało.



W praktyce, gdy się widzimy rozmawiamy o wszystkim i niczym. Moja mama stale gryzie się w język, żeby mi czegoś nie powiedzieć, ale... właśnie dlatego co chwila wyskakują jakieś nieprzyjemne kwiatki. Takie prawdziwe, z wnętrza, nieuświadomione, których źródłem jest brak akceptacji, strach... I które potwornie bolą... Po takim spotkaniu mam dość ludzi na jakiś czas.

Co z tego dla Was?
  • Miejcie granice. Jak coś jest ważne dla Ciebie to broń tego. Żyjemy w innych czasach niż nasze mamy i mamy zdecydowanie więcej możliwości. Ale to nie znaczy, że jesteście gorszymi córkami, czy nawet do niczego. Miejcie siłę się obronić. Dbajcie o wygląd - naprawdę lepiej się czujesz, gdy dobrze wyglądasz, nawet podczas spotkania z mamą:)
  • Myślcie o sobie dobrze. Róbcie ćwiczenie z lustrem. Patrz na siebie w lustrze i chwal się za wszystko, co zrobiłaś. Nikt tak dobrze Cię nie pochwali, jak ty sama. No i wszystko, co masz i co osiągnęłaś jest w sam raz dla Ciebie. Nic nie musisz udowadniać. Życie jest przewrotne, ale im bardziej gotowa jesteś na zmiany i niespodzianki tym więcej płynących do Ciebie korzyści poczujesz.
  • Odpuszczajcie, dziewczyny swoim mamom. Śmiejcie się jak najczęściej z tego, co one tam Wam ładują do głowy. To wszystko są ich myśli - nie wasze. Można je fajnie obśmiać i przekręcić na swoją korzyść. Sprawdzajcie. To jedyna taka okazja, bo mama nie wykreśli Was z listy przyjaciół:) To, ze nasze mamy są dziwne nie oznacza, że nas nie kochają. Mogą nas nie lubić i okazują to nieświadomie, ale ostatecznie najważniejszą wartością tego, że są - jest to, że jesteśmy my. Dały nam życie, wychowały i to jest piękne...
  • No i wiedzcie, że mamy fajniejszych facetów. Nasi ojcowie to dopiero dali naszym matkom popalić. Co się dziwicie, że są takie, jakie są:)



poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Nigdy nie schudniesz, jeśli...

Taka sytuacja:
stoję w sieciówce i kombinuję, jaką chcę kawę.

Zwykle zamawiam czarną, ale coś mi się tam po głowie kręci, że właściwie to sama nie wiem, czego chcę. Wiecie, okres, te sprawy.

Podpytuję, co to za kawa? A ta? A tamta? A z czym? A jedno espresso, czy dwa? Z punktu widzenia mistrza kolby - upierdliwa baba... Pewnie ma okres...

Za ladą młoda dziewczyna. Widzi moje niezdecydowanie i podpowiada: "w cenie do tej kawy dostanie Pani bitą śmietanę..."

Zemdliło mnie. Jak długo jeszcze ludzie będą reagować na takie tandetne prezenty sprzedawców? Naprawdę jesteśmy tak ciemni, że nie łapiemy, jak to jest głupie i proste?

Piszę Wam o tym, bo te gratisy - jakkolwiek skuteczna metoda sprzedażowa - to duże zagrożenie dla Was. Nie zrzucisz tych swoich nadmiernych kilogramów, gdy co chwila łamiesz zasady. Ile razy w ciągu dnia dajesz się wciągać w tę tandetną grę, że zjesz więcej za tą samą cenę, że wypijesz za darmo itd.?

W restauracji, w sklepie, na ulicy... wszędzie handlowcy stosują podobne schematy i mają gdzieś to, że Ty właśnie próbujesz spełnić swoje marzenie o boskiej sylwetce. Nikt z nich przecież nie powie "nie, to Pani weźmie mniej, bo Pani po tym przytyje". Zgadzacie się, że to tak nie działa, prawda?

Zachęcam Was, przestańcie korzystać z tych wątpliwych, gratisowych, atrakcji kulinarnych. Co jest fajnego w bitej śmietanie podawanej do słodkiej kawy? Czy dlatego, że jest gratis staje się ona bardziej atrakcyjna? Albo frytki ekstra? Albo piwo?

Jakoś się nie zdecydowałam. Lubię czarną, dobrze przyrządzoną kawę, a ten dodatek gratis - dla mnie naprawdę słaby dodatek - mnie zwyczajnie zniechęcił. Poczułam mocno, jak to tandetne, a sprzedawca wykończony klientami, którzy kupują... cenę... Żadnej rozmowy o smakach, regionach, zbiorach, sposobach parzenia... Ale to sieciówka, więc przymykam oko.

Mój mąż poszedł w tę zabawę. Do kawy dostał ciastko, którego nie zamawiał. Chciał inne, ale zjadł to, które było w cenie. Potem się tłumaczył, że chciał spróbować czegoś innego...

Innego od czego?

wtorek, 16 sierpnia 2016

Zombie, trupy z szafy i podgrzewane kluchy, czyli dlaczego nie odpowiadam na zaproszenia moich znajomych z MLM

Kochani! Mam dość!
Mam dość odświeżania starych kotletów i wyciągania trupów z szafy.
Przyszedł czas, żeby się przyznać i ogłosić.

Tak, mam za sobą doświadczenie współpracy z branżą MLM.
Tak, wiem, na czym polega ten biznes.
Nie, nie wchodzę w to kolejny raz. Chyba, że na moich warunkach, ale o tym w dalszej części materiału.
Tak, mam swoje ulubione marki, które kupuję, które cenię i które chwalę, ale czas bycia przedstawicielem handlowym tych marek mam za sobą.
Tak, wiem, że aby wyżyć trzeba sprzedawać. Dlatego buduję swoją markę i cały czas ładuję wiedzę w łeb, żeby wiedzieć, jak to zrobić gładko i z sukcesem.



Akurat nowe zaproszenia do biznesu jakoś dziwnie zbiegają się z rozpoczęciem nowej drogi przez jednego z moich byłych liderów. Do tej pory nawet pies z kulawą noga nie pamiętał o moich imieninach, chociaż wszyscy jesteśmy jedną, wielką wspaniałą rodziną i troszczymy się o relacje,  a nagle stałam się rozpoznawalna i chwalona za to co robię. Za to, że odchudzam, odmładzam, że się nie poddaję i że mam wspaniałe podejście do ludzi. WTF!? No i można mi wjechać z uroczym "Monia...". Tak się składa, że nie za bardzo lubię, jak ludzie do mnie tak mówią, ale przełykam to kretyńskie zdrobnienie, gdy słyszę je od przyjaciół. Od obcych, w internecie mocno mnie irytuje. Więc drodzy zdrabniacze... wy już wiecie, że to do Was mówię:) Proszę ustawić się grzecznie w szeregu i sprawdzić, jakie łączą nas relacje. Bo zdaje się, że niezbyt bliskie...
 
 W tym całym zapraszaniu do kontaktu chodzi o jedno. Konieczne w tym jest, abym zapoznała się z filmem, z pedeefem, z kartką, z bógjedenwiejeszczeczym. I mam na tym punkcie oszaleć. Bo to, co zobaczę, jest tak szokujące, że na pewno będę chciała się spotkać. No i wtedy ten sztab ludzi czeka w bloku startowym. Nawet postawią mi niektórzy kawę.

Dlaczego się wściekam? Przecież jeszcze rok temu sama robiłam to samo. Ano dlatego, że ja się zmieniłam i zmieniłam podejście do swojego życia i do swojej pracy. Wolę zbudować swoją własną sektę, choćbym miała zeżreć swoje własne palce, niż dołączać do innej. Wolę być sama odpowiedzialna za to, co w moim biznesie się dzieje i nie mam zgody na to, aby ktoś, gdzieś, choćby nawet w Stanach podejmował decyzję o tym, jak mam pracować i z kim. A tak się stało, gdy struktury ukochanego Monavie znalazły się w strukturach Jeunesse. I nie o tę zmianę w biznesie chodzi, ale cały czas o mnie. Jestem na nie. Robię swoje. Buduję sojusze z ludźmi, którzy chcą tak jak ja, wyżej, szybciej, dalej..., ale bez MLM.


A po drugie, ja się do tego nie nadaję. Jak piszę i publikuję - to jestem u siebie, w swoich działaniach. Jak prowadzę sesje coachingowe to też się realizuję. Jak prowadzę warsztaty - tak samo. Rezultaty mojej pracy to pieniądze na stole oraz widok człowieka, który jest uszczęśliwiony, bo w końcu znalazł drogę do siebie. W MLM-ie niby wszystko wyglądało podobnie, ale musiałam się więcej narobić... to przez to, że coach inaczej pracuje, nawet na spotkaniu sprzedażowym. Ludzie dostawali sesje - ja dostawałam figę z makiem. Bo jestem do dupy sprzedawcą. Nie, nie o takie doświadczenie mi chodziło, ale jestem wdzięczna, bo wiem, czego mam się teraz nauczyć.

Ach, i zapomnijcie o tych słodkich obietnicach, że przecież jak dołączę, to będę u Was szkolić. Tak, wiem. Jak osiągnę sukces i będę miła. Wybaczcie, nie mam czasu. A jeśli mimo to chcecie się spotkać, zapraszam: Kalendarz tutaj. Poszukuję do współpracy ludzi otwartych, odważnych, gotowych na to, żeby sięgać po więcej w swoim życiu. Ludzi nie poddających się byle podmuchowi wiatru i po prostu gotowych się uczyć. Pokażę Wam, co trzeba zrobić, żeby móc działać w MLM z sukcesem. Obedrę cały ten system z tajemnicy i zostawię Cię z konkretnym planem działań. To jest tak potężna wiedza, że nic dziwnego, że nie mówi się o tym, na początku współpracy. Nikt by tego nie zdzierżył. Ale ja nie jestem w MLM. Mogę Ci powiedzieć. A Ty podejmiesz decyzję czy wolisz MLM czy etat... A może zdecydujesz się na własny biznes?

Oczywiście, bez MLM dużo by się w moim źyciu nie wydarzyło. Nie byłoby tych cennych lekcji biznesowych i obycia z telefonem i na spotkaniach. Ale już teraz dziękuję. Temat jest dla mnie trudny, bo nie osiągnęłam tego, co sobie zamierzyłam. Przypominanie mi o tym, to kroczenie po śliskim gruncie. Ale kto by się tym przejmował w MLM-ie. Statystyki... Statystyki... Sprzedaż... Sprzedaż...

P.S. Jest kilka firm, które są sensowne. Mam tam wykupione miejsca i korzystam z produktów, więc to nie jest tak, że jestem przeciw MLM. Zwyczajnie wkurzają mnie te niby-przyjacielskie zaproszenia do kontaktu.

P.S. Spodziewajcie się wpisu o pozytywnych stronach MLM. Śledźcie tego bloga:)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Jedzenie jest ekstra. Cz.5. Smak jak umami, czyli... rzecz o glutaminianie sodu.


Kto by pomyślał, że wystarczy dodać do wegetariańskiej zupy odrobinę wodorostów, a już zaczyna w smaku przypominać rosół. Sprawdzam to regularnie na swoich chłopakach. Zwykle rozpoznają, kiedy zupa na mięsie, a kiedy bez.. No, ale rosół bez mięsa... To nieprzyzwoite...



I co z tego... Nie umiem ugotować rosołu:P

A poważnie, to chciałam Wam przypomnieć, że glutaminian potasu to nie od zawsze gości na naszych stołach i jest możliwe, żeby z niego zrezygnować. Dla tych, co nie wyobrażają sobie zupy bez kostki rosołowej w następnym odcinku będzie przepis na naturalną przyprawę uniwersalną.  A dzisiaj mała przypominajka. Bo dietetycy odradzają te wszystkie sztuczności na talerzach, a najbardziej popularnym sztuczniorem jest właśnie glutaminian sodu. Jest gotowych zupach (typu chińskiego), i chyba w całym fast foodzie, w gotowych przekąskach (typu chipsy). Możesz go znaleźć w serach i w gotowych daniach. W wędlinach. Nawet dania restauracyjne nie są od niego wolne. Klient lubi zdecydowane smaki, a skoro klient tak lubi... to niech ma...

Główny powód tego, że odradzamy glutaminian i wszelkie sztuczności jest taki, że zaburzają one działanie systemu pokarmowego. A tłumacząc po ludzku - organizm nie za bardzo wie, jak sobie z tym sztucznym dodatkiem poradzić. Niby jelita czekają, bo nie muszą wtedy same produkować związków, z których składa się glutaminian, a potrzebują ich do wchłaniania, ale... w sumie... to tylko zdanie naukowców.  Inne badanie mówi, że glutaminian przyczynia się do otyłości, więc raczej nie ma z czym dyskutować. Jestem na "NIE" i basta. Nawet jeśli z powodu tego składnika zwyczajnie zjadasz więcej (bo jest smaczniej) To też jestem na "NIE". Jak się przejadasz, to potem te składniku po przerobieniu lądują w Twoich biodrach. I wypłakujesz mi się w rękach... bo jesteś gruba... i brzydka... i nikt Cię nie lubi... i faceci Cię omijają szerokim łukiem...

No co Ci poradzę... To prawda... 
 
Szczególną trudność w pozbyciu się glutaminianu obserwuję u kobiet. Po pierwsze panuje to przekonanie "że to tylko troszkę". Ale to "troszkę" stosowane dzień po dniu przez wiele lat robi bardzo dużo szkody. Między innymi sprawia, że żresz więcej.

Po drugie, same dla siebie to jeszcze jakoś by zrezygnowały, ale jest w kobietach tak mocna obawa o to, co powie rodzina na jedzenie przygotowane nieco inaczej, że ona naprawdę zatrzymuje w działaniu. Moje dzieci przez 2 lata nie jadły zup, jak zrezygnowałam z kostek rosołowych... Grubo... To naprawdę bolało... Naprawdę wiem, o jakim rodzaju oporu mówię. Poradziłam sobie tak, że przestałam gotować zupy. Zaczęli dostawać same kartofle:)

Czy na pewno jest groźny?
Generalnie to nie. Ten chemiczny jest dopuszczony do spożycia i ma swój numer w klasyfikacji. Ale czy wierzyć w brak szkodliwości tego składnika, skoro badania są zlecane przez potężne firmy spożywcze? Im zależy na tym, żeby ich produkty się sprzedawały. Dlatego ja rekomenduję, aby unikać tego sztucznego glutaminianu. Istnieją badania, z których wynika, że może być przyczyną otyłości. Co innego glutaminian zawarty w jagodach, natce pietruszki, pomidorach, w serze parmezan... Zjadajmy ze smakiem... choć ser to jednak z umiarem. Wiecie, tłuszcz...

Co dobrego Ci się wydarzy, jeśli zrezygnujesz z glutaminianu sodu?
  1. Poczujesz prawdziwy smak jedzenia.
  2. Przekonasz się do przypraw i będziesz korzystać z większej ilości warzyw. Cudownie dosmaczają nam jedzenie, tylko potrzebujesz nauczyć się, które i jak to działa. 
  3. Może nauczysz się komponować swoje zestawy przypraw? Może zaczniesz je sama hodować?
  4. Będziesz częściej czytać etykiety. Bo jak już poznasz prawdziwe jedzenie to nie będziesz chciała wracać do starych nawyków.
  5. Nauczysz się gotować po nowemu.Twoje jedzenie stanie się ciekawsze, a kto wie, może zdecydujesz się na eksperymenty w kuchni. 
  6. A może nawet zdecydujesz się zostać wegetarianką... Albo przejdziesz na surową dietę? Nieważne:) Ważne, że poczujesz w sobie moc, żeby pójść w temat dalej i sprawdzać, co i jak działa...
  7. Będziesz lepiej wybierać restauracje oraz menu. Naprawdę będziesz mogła poznać, który kucharz używa sztucznych dodatków. Tych restauracji i dań będziesz unikać. No i to będzie dość upierdliwe, bo ostatecznie nie będziesz miała już gdzie jeść:P
  8. Być może wtedy postanowisz otworzyć własną budkę z czystym jedzeniem i zaczniesz nowy rozdział w swoim życiu... Będziesz karmić innych, zatrudnisz świetnych kucharzy. Wtedy pamiętaj, wszystko zaczęło się od porzucenia glutaminianu sodu:)
 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Cztery życia odchudzacza. Cz.4. Ciężko chora

Życie nr 4. Ciężko chora

Boli Cię kręgosłup, nie możesz się ruszać, jeździsz na wózku, masz nogę cukrzycową… Wiesz, że musisz schudnąć, ale nie wiesz, od czego zacząć. Wiesz, że te wszystkie dolegliwości nie powstały nagle. Wiesz, dobrze, że to Ty zapracowałaś na nie swoimi wyborami. Chcesz zrzucić te kilogramy, boisz się, że lekarze nie będą umieli Ci pomóc, gdy stanie się z Tobą coś poważnego, ale… nie możesz. Robisz już tyle, ale to nie działa… i cholernie się boisz, że sprawisz kłopot rodzinie


Moja rekomendacja dla Ciebie
Mam dla Ciebie złe wieści. 
Sprawiasz kłopot rodzinie już teraz. Wszystko podporządkowane jest Tobie i Twojej chorobie, a tę wyhodowałaś na własne życzenie. Nie dość, że wyrobiłaś koszmarnie złe nawyki u swoich najbliższych, to jeszcze teraz czerpiesz korzyści z tego, że chodzą koło Ciebie, jak w zegarku. Insulina dwa razy dziennie, o konkretnej porze. Śniadanie specjalnie dla Ciebie, żeby Ci było dobrze. Wolne z pracy, żeby zawieźć Cię do lekarza. Przecież sama nie dojdziesz. 


Przede wszystkim zacznij jeść. Zacznij nosić ze sobą jedzenie i jedz regularnie. Przestań przejmować się tym, że jesteś u lekarza, a teraz w poczekalni. Pory karmienia są dla Ciebie święte. Ze względu na swoje liczne dolegliwości nie powinnaś odchudzać się samodzielnie i korzystać z głodówek. Skorzystaj z pomocy dietetyka, a najlepiej z pomocy takiego, który specjalizuje się w Twojej dolegliwości. Poszukaj też dobrego rehabilitanta. To, że ważysz dużo, albo nie chodzisz, w ogóle nie zwalnia się z obowiązku ruchu. Stwórzcie program, który będzie Cię wzmacniał, pomoże Ci odbudować mięśnie i będzie Cię wspierał w osiąganiu zdrowia i długowieczności.

czwartek, 4 sierpnia 2016

4 sposoby, żeby uprzykrzyć coachowi robotę!

Dość przewrotnie nazwałam ten artykuł. Kocham moją pracę i uwielbiam moich klientów, ale są chwile... uuch! Ciężko było w tym tygodniu. To wynik niedoróbek w komunikacji marketingowej Gabinetu. Uczę się, że ile bym z siebie nie dała, to zawsze pojawi się coś, co pokazuje mi kolejny level. Czasem się zastanawiam, czy życie to przypadkiem nie tajemnicza gra. Co chwila nowe levele i nowe sprawności do zdobycia.



A na co się złoszczę zwykle w swoim Gabinecie?

Nie wiesz, po co przyszłaś! O matko, to ja mam Cię przekonywać? Już siedzisz na krześle i naprawdę musimy się zajmować tym, żebyś ty była pewna tego, co tu robisz. No dobrze, ale na Boga, to też Twój czas. To doświadczenie dotyczy nie tylko nastolatek, które ktoś przysłał i zostawił "do naprawienia". Taką postawę spotykam też u 50-latek...

Masz przywilej pracować z numerem 1 na rynku. Doceń to i weź z tego jak najwięcej. Ja znam swoje zadania i umiem przełączać się między rolami. Jak siedzisz w Gabinecie to ja już nie jestem szefem marketingu tylko ekspertem. Dlatego mnie złości, gdy muszę coraz to skakać między rolami. Dlatego prowadzę bloga, działania marketingowe i dlatego też przed każdym spotkaniem dostajesz ankietę/wywiad, żebyś miała sensowną pracę. Jak nie jesteś pewna, po co przychodzisz i czy masz w ogóle przychodzić to weź słuchawkę i nie traćmy czasu. Jedyny moment, kiedy coś MUSISZ: MUSISZ być pewna czego chcesz, albo chociaż być pewna, że to, że przyszłaś jest ok.. Wybrałam najtrudniejszy biznes świata, ale daję radę. Jakoś. I co dzień jestem mądrzejsza. A Ty? Co z Tobą będzie, jeśli będziesz stękać i marudzić?

Odmawiasz sesjom on-line. Cóż, cały świat coachingowy (i cały świat w ogóle) pracuje on-line. Ten zawód wybierają ludzie, którzy wolą pracować mądrzej, nie ciężej. Jeśli to nowa forma pracy dla Ciebie to pozwól sobie jej doświadczyć. Szybko przekonasz się, jak cudowną platformą do komunikacji jest internet. Oszczędności czasu i pieniędzy są oczywiste. Dodatkowo doświadczasz większej koncentracji na sobie. To, co robimy razem to relacja biznesowa. Za rękę lepiej trzymaj swojego partnera - ze mną po prostu pracuj i miej efekty.

Nie dojeżdżasz na sesje. Rzeczywiście, dojechać dwadzieścia parę kilometrów od Warszawy to potężna wyprawa. Jeśli jesteś zblazowaną Warszawianką, to naprawdę może być problem. Jeśli masz normalne podejście do dojazdów, a na dokładkę kartę miejską to szybko docenisz, czemu pracuję tutaj, a nie gdzieś indziej. Wiesz, że hasłem Józefowa jest: miasto z klimatem? Przyjedź i sprawdź, co zrobią z Tobą olejki sosnowe, które będziesz wdychać świadomie - podczas ćwiczeń oddechowych. Nie bez powodu ludzie mówią, że mam wakacje codziennie:) I pamiętaj, tu żyją ludzie:)

Nie wykonujesz prac domowych! Qurde!!!! A nie wykonuj! Tylko nie mów potem, że praca ze mną działa. Po to uciekałam od pracy nauczyciela w szkole, żeby nie musieć latać za każdym, w tym za Tobą, z czerwonym długopisem. Więc jak nie wykonujesz, to nie wykonujesz ich dla siebie. Twój program się wydłuża, a rezultaty oddalają. Tak to działa, niestety.


A o co w tym wszystkim chodzi?
Mogę i chcę Cię nauczyć wielu schematów działania - znasz mnie od strony odchudzania, ale ja robię dużo więcej - ale nie wychowam Cię do rozwoju od początku. Nie zrobię z Ciebie guru osobistej efektywności w dwie minuty.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Recenzja książki "Efekt Wioski". Autor Susan Pinker

Przymierzałam się do zakupu bardzo długo. Bo droga. Chyba z rok. Wydawnictwo Charaktery czasami drukuje obszerny kawałek rozdziału ... i to naprawdę robi. W każdym razie mnie przekonali fragmentem o tym, że dzieci uczą się słów w kuchni. To w końcu mój kawałek.

Naturalnie, że bałam się o to, że będzie nudno. Popularno-naukową książkę łatwo napisać - wystarczy zestaw badań - ale napisać tak, żeby wciągała zdecydowanie trudniej. Susan Pinker ma pasję do odkrywania i najwyraźniej do pisania, bo naprawdę dobrze się bawiłam czytając o współczesnym świecie obfitym w komputery, telefony i w ogóle zatopionym w swoich egoistycznych sprawach.



Dla kogo jest ta książka?
Dla każdego kto lubi, albo potrzebuje, rozumieć mechanizmy społeczne, w których funkcjonujemy. Jak jesteś sprzedawcą albo biznesmenem to potrzebujesz wiedzieć, jak podejmują decyzje Twoi klienci. Ale pewnie też zaciekawi Cię, co możesz zrobić, żeby zatroszczyć się o swoją produktywność oraz jak żyć dłużej. Nie po to tyle harujesz, żeby pójść szybko do piachu, prawda?

Co ciekawego zabieram z tej pozycji?
  1. Efekt wioski to ok. 150 kontaktów, które jestem w stanie ogarnąć. Z tyloma klientami mogę pracować na wysokiej jakości relacji. Na razie mam tyle miejsca koło siebie, więc nie krępujcie się i wbijajcie do Gabinetu:)
  2. Sieci społecznościowe to towarzyska fikcja. Ile razy Wam się zdarzyło widzieć na ulicy kogoś z FB, kto Was nie poznał? Ja ostatnio tak miałam:) 
  3. Kontakt twarzą w twarz stał się czymś tak luksusowym, że pomaga osiągać lojalność Klientów (sama się o tym przekonałam we współpracy z jednym portalem. Naprawdę warto zadzwonić co jakiś czas i porozmawiać z żywym człowiekiem). Jeśli firmy umieją wprowadzić kontakty międzyludzkie do cyberprzestrzeni to okazuje się, że oferują coś tak niebywałego i luksusowego, i tak się tym wyróżniają, że po prostu sprzedają więcej:)
  4. I w tym kontekście zastanawiam się nad sesjami on-line. Moi Klienci koniecznie chcą przychodzić na spotkania... więc może powinni płacić za nie więcej... Hmmm. Pomyślę..
  5. To naturalne (!), że padłam ofiarą oszusta, który pochodził z mojego otoczenia.
  6. Kobiety są lepsze w biznesach opartych na rekomendacjach (np. MLM lub sprzedaż rekomendacyjna). Mężczyźni mają co prawda rozleglejsze i takie bardziej konkretne kręgi, ale te, z których wynika lojalność są lepsze u kobiet. Muszę nad tym popracować, bo skoro świadczę usługę dla kobiet, to jak dobrze tym zagram nie powinnam mieć kłopotu z rekomendacjami:)
  7. Mężczyzn zwykle dzieli tylko jedna osoba - żona/partnerka - od samotności... a potem do przedwczesnej śmierci. Kobiety są uważniejsze i dostrzegają zmiany na skórze i taki ogólny stan zdrowia, ale też chodzi o więź emocjonalną.
  8. Izolacja społeczna to dla ciała taka sama reakcja jak zadanie bólu fizycznego. W hitlerowskich Niemczech taką propagandę stosowano, żeby rodziny nie siedziały przy jednym stole z "niewolnikiem - robotnikiem". Jest piękna rycina z tamtego czasu.
  9. Podanie mężczyźnie oksytocyny (do nosa) skutkuje tym, że robi się bardziej relacyjny. (Szkoda, że nie można kupić w aptece).
  10. Przerwa na kawę w pracy - taka, podczas której jest czas na pogadanie - poprawia produktywność w zespole i obniża napięcie.
  11. Komputeryzacja szkoły to ściema. Potężne wydatki na komputery w szkole nie mają żadnego uzasadnienia - nie poprawiają wyników, a samo uczenie aplikacji do robienia prezentacji nie wnosi specjalnie wiele do przyszłości młodych ludzi Chyba ,że nauczyciel umie wykorzystać te narzędzia i wpleść je w program nauczania. 
Dlaczego miałabyś czytać tę książkę?

Właściwie to nie musisz:) Przyjdź do mnie na sesję - pogadamy, a ja wyjmę Ci z rękawa to, czego potrzebujesz. Na tym polega moja praca, żebyś już nie musiała szukać wiedzy po omacku:)

Ale jak już tak bardzo chcesz, to dowiesz się:
  • czym jest efekt wioski i że świadome operowanie w tej strukturze ułatwia przeżycie i zapewnia sukces oraz dłuższe życie,
  • jak zbudować działający biznes on-line - no musisz mieć przecież ludzi z realnymi pieniędzmi, żeby wyżyć..
  • dlaczego ważne są bliskie więzi i rytuały domowe: wspólne gotowanie, wspólne jedzenie, wspólne mieszkanie...
  • jakie 6 zasad pomaga Ci dźwigać ciężary życiowe,
  • jakie książki masz czytać, żeby wiedzieć więcej - książka proponuje obszerną bibliografię:)
  • a jeśli jesteś dyrektorem szkoły dowiesz się, jak możesz podnieść frekwencję u siebie:)
Szczegóły:
Tytuł: Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą uczynić nas szczęśliwszymi i mądrzejszymi"
Wydawnictwo Charaktery,
okładka twarda
liczba stron: 479

piątek, 29 lipca 2016

Ekonomia wdzięczności. Gary Vayenrchuck. Recenzja książki

Wiecie, że kocham książki, prawda. Czytam namiętnie, ale przecież nie wszystko jak leci. Nauczyłam się wyszukiwać dobre lektury, bo naprawdę nie mam czasu na bełkot, który nic nie wnosi.


Od wielu lat rozwijam się w biznesie, a od czterech buduję swoją własną markę coacha - psychodietetyka. Cały czas brakuje mi wiedzy o tym, jakie to ma być; jak ma funkcjonować, żeby było najsprawniej. Niestety, w domu nie nasiąkłam klimatem zarabiania pieniędzy i robieniem interesów. No i współczesny biznes tak szybko się zmienia, że trzeba być niezłym asiorem, żeby za tym nadążyć. Dlatego tak ważne jest mieć przed sobą kogoś, kto wyszukuje smaczki i niuanse jeszcze szybciej niż ja. Ja dużo inspiracji biorę od Michała Wawrzyniaka. Ale też przyglądam się rekomendacjom, które płyną z USA (Harvard Busieness Rewiev dość przybliża mi tamten rynek). To, co u nich już dawno nie modne - u nas odkrywcze i warte sprawdzenia. Dlatego zakochałam się w Garym Vaynerchucku. Wkręciłam się w jego sposób komunikowania z rynkiem i - oczywiście, wiele mi do niego brakuje - sprawdzam jak działa na ludzi prawdziwość i integralność. A ta jest przecież najważniejsza w moim "humanistycznym" biznesie.

Po książkę "Ekonomia wdzięczności" sięgnęłam na fali tego zachwytu. I od tamtej pory uczę się  świadomie wprzęgać koncepcję klienta pierwszej klasy do moich działań. Dzięki tej lekturze poczułam, że czas połączyć wiedzę, którą mam z różnych źródeł i postawić na unikalność, która wynika z tego, kim jestem ja i w co wierzę.

A w co wierzę? Trzy rzeczy.
  • W Klienta, który oczekuje, aby go słuchać i traktować poważnie. Autor podkreśla, że niezależnie od branży i od dziedziny, istotne jest w jaki sposób pracujesz i jak docierasz do serca swojego klienta. Nie musisz się już domyślać, bo całą wiedzą klienci wywalają Ci w internecie. Korzystaj z tego zasobu i przekuwaj na swój sukces. Uczestnicz w rozmowach i kieruj uwagę na siebie. Masz możliwość uczestniczyć w życiu swojego klienta...
  • W to, że mam mocny potencjał do pracy z Klientami. Potrzebuję tylko znaleźć sposób na przyciąganie większej liczby ludzi do siebie. Nie gołymi cyckami, ale empatią i zrozumieniem tego, co przechodzi klient w swoim życiu i w swoim odchudzaniu.
  • Że marketing jest najważniejszy. Dużo straciłam, gdy myślałam tylko o tym, żeby pracować i robić ludziom dobrze. Dzisiaj wiem, że to Klienci robią mi prezent, że mogę "se pokołczować". żeby dostać ten prezent muszę trochę popracować. I polubiłam tę robotę, tylko dużo pracy przede mną.

To są najtrudniejsze rzeczy w pracy wg koncepcji "Ekonomia wdzięczności". Obecność "u Klienta" wymaga mojego pełnoetatowego zaangażowania. I posiadania strategii, która tę obecność w sieci zmonetyzuje.

A ta cały czas niedorobiona, bo musiałam zrobić wiele innych rzeczy trochę wcześniej. No i popełnić błędy, dzięki którym jestem mądrzejsza. Ot choćby wiedza o tym, że nie wystarczy być dobrym w swojej dziedzinie, żeby przyciągać klientów. Trzeba mieć wiele tematów ogarniętych koło siebie i swojego biznesu, żeby ten klient przychodził. To dużo umiejętności, a jedną z nich jest wdzięczność. Wdzięczność za to, że ktoś umieścił coś mojego w sieci. Wdzięczność za to, że ktoś mnie przeczytał lub wysłuchał. Wdzięczność za to, że ktoś zdecydował się zadać pytanie itd...

Co z tej książki dla Was?
  • Skoro już jesteś na tym blogu to nie muszę cię przekonywać do siły internetu. Wyraźnie umiesz się tutaj poruszać i znajdować potrzebne informacje. Ta książka jest dla tych, którzy chcą tutaj działać sprawniej i rozumieć mechanizmy, które tutaj rządzą.
  • Z tej książki wyciągniesz też materiał do rozwoju - co konkretnie masz wiedzieć, żeby mieć satysfakcję. Ja zdecydowałam się dowiedzieć więcej o zarabianiu w sieci i przenoszę bloga na własną domenę.
  • Biznes w sieci to dość nowa branża w Polsce. Trzeba się poduczyć, jeśli chce się przetrwać. I Gary Vaynerchuck jest najlepszy, żeby się nauczyć, jak to zrobić integralnie.
  • Jest szansa, że dzięki tej książce zrozumiesz, że praca na etacie kiedyś się dla Ciebie skończy. Przekonasz się, że start z własnym biznesem właśnie w sieci będzie dla Ciebie ciekawą opcją. 
  • Rozbudzenie wyobraźni i kreatywności. Mam parę nowych pomysłów na wyrażanie wdzięczności ludziom w moim otoczeniu.

Dla kogo nie jest ta książka?
  • Dla menedżera korporacji, który co kwartał musi pochwalić się wynikami. Z tej książki wynika, że czysta komunikacja - taka w której jest miejsce na "WOW" oraz na "BŁEEE" - ma potencjał.
  • Dla kogoś, kto nie ma mocy wprowadzania zmian w swojej firmie. Jeśli jesteś nie-decyzyjnym dyrektorem albo po prostu pracownikiem, zmęczysz się i sfrustrujesz. Po co Ci to?
  • Jeśli wiesz lepiej od klienta co jest dla niego najlepsze to zwyczajnie go lekceważysz. Nie będziesz mieć korzyści z tej książki, bo autor wyraźnie mówi, że masz się komunikować, słuchać i dawać znać o tym, co ważne i wartościowe.
  • Jeśli nie lubisz ludzi i to, co robisz opierasz na zakupach anonimowych ludzi.


poniedziałek, 25 lipca 2016

Najgorszy jest ten głód!

Wróciłam z SeeBloggers... Napiszę lada chwila, jak było. Teraz cieszę się, że udało się przeżyć... z powodu jedzenia. Jeszcze jestem głodna. 3 dni marnego jedzenia daje swój rezultat właśnie w postaci zmęczenia i głodu.

Dlaczego?

Bo odkąd zaczęłam swoją przygodę z pracą z ciałem, jem inaczej niż wszyscy. Domowe jedzenie dla mnie to coś innego niż "domowe jedzenie" na mieście. Czasem się decyduję, ale z pełną zgodą na to, że nigdy nie wiem, co naprawdę znajduje się na moim talerzu.

Żeby było dobrze, wynajęłam mieszkanie. Niestety, nie dało rady w nim gotować. Została kawa i jedzenie na mieście.



Jak przeżyłam te 3 dni? 
Z trudem. Naciągając swoje zasady, jakoś dało radę. Omlet w barze wegetariańskim się sprawdził na śniadanie, ale podano do niego dżem. Bez sensu, skoro mamy sezon na owoce. Potem długo, długo nic i hamburger - bez buły za to z jakąś koncepcją na sałatę do tego. Szkoda tylko, że szef kuchni całość zalał majonezem i keczupem. Zapomniałam uprzedzić, żeby tego nie robił - to mam za swoje. Kolejne śniadanie - bez śniadania. Dobrze, że wzięłam ciastka śniadaniowe z domu (przepis w dziale Moja Dieta Pudełkowa), banana i wafle ryżowe. Po cały dniu byłam tak głodna, że w ogóle nie mogłam się najeść. Znacie to, prawda? W domu lodówka by się nie zamykała. Na mieście - porcja szaszłyka i koniec. To jest bardzo dobre, tylko nie zmienia faktu, że jak nie jesz, to insulina kombinuje, co by tu zrobić, żeby Ci uratować życie :)

Czego się nauczyłam?
  1. Sprawdzać szczegóły - mieszkanie bez możliwości gotowania, to nie dla mnie; nawet w centrum miasta.
  2. Przewidzieć czarny scenariusz. Mieć jedzenie ze sobą. Ostatecznie nie tylko sklepy spożywcze działają, ale też restauracje (nawet te w CH) i mogę poprosić o to, co mi służy i zabrać do pudełka.
  3. Lepiej zarządzać czasem. Niby odpoczynek się należy, ale lepiej bym się czuła, gdybym nie chodziła głodna.
  4. Cały czas mam to coś z obszaru wstydu, że jem inaczej. To ważne, żeby to przepracować. Wtedy nie będzie problemu, żeby poprosić do pudełka jedzenie w restauracji.
  5. Dwa razy zastanowić się, czy zabierać ze sobą moich facetów - jemy zupełnie inaczej, w różnych porach... Dla nich street food to fajna odskocznia - dla mnie masakra; I myślę o tym, co mam jeszcze do zrobienia w pracy z ciałem oraz o tym, co zrobiłam do tej pory. Tyyyyle pracy za mną. Tyyyyyyle przede mną.
  6. Umiem powiedzieć "NIE" oraz "DOŚĆ". Frytki belgijskie, gofry - jadłam z chłopakami (!), ale po odrobinie miałam dość. No i nie kupowałam osobnej porcji dla siebie. Wolałam kawę.
  7. Trzy razy zastanowić się czy udział w konferencji jest potrzebny - niby dużo się dowiedziałam, ale cały czas zastanawiam się czy na pewno to były takie niusy... A można było zostać w domu i poczytać:)
  8. Myślę, że fajnie byłoby znaleźć sposób na opisanie Wam, co można jeść na mieście. To nie jest tak, że nigdy nie możesz hamburgera ani piwa, ale... no właśnie, co zyskujesz - co tracisz. W tych krytycznych momentach warto wybierać najlepsze dla siebie... Głód jest dla mnie najgorszy. Nie mam siły na przemian ze wściekaniem się. Bez sensu.
To wszystko, co powyżej, to nie są rzeczy z dietetyki, tylko takiego właśnie ogarnięcia się w codzienności. To nawet nie jest typowa psychodietetyka. To jesteś Ty w obliczu konieczności rozwiązywania problemów. Chyba poradziłam sobie całkiem nieźle. Pobiegałam, dobrze wybierałam, o fastfoodzie decydowałam świadomie... A jednak chciałabym nie musieć się z tymi wyzwaniami mierzyć... Chciałabym, żeby było prościej.
 

Obóz sportowy. Po co? Na co? I dla kogo?

Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek wybiorę się na obóz sportowy. O rety, przecież jestem dorosła, jestem mamą dwóch synów, a wakacje to przecież ich czas. Żyłam z przekonaniem, że obozy sportowe dotyczą tylko dzieci i młodzieży...



Ale w tym roku przypadek (?) zdecydował, że na taki obóz trafiłam. Potężna fascynacja Jagienką Kamińską, którą podpatrzyłam kiedyś na siłowni sprawiła, że znalazłam się gdzieś w jej kręgu. I w styczniu przysłała do mnie informację z propozycją, żebym jej towarzyszyła. Ona będzie robić swoje, czyli uczyć jak trenować oraz konsultować ludzi, a ja zrobię to, co należy do mnie, czyli wesprę jej pracę odrobiną motywacji.

Kim jest Jagienka Kamińska? Jak to czyta, to się teraz cała czerwieni, ale jest częścią mojego świata i wierzę jej, jak starszej siostrze. W każdym razie, jest miss fitness bikini 2016, ale startuje z Hiszpanii. Ma mega doświadczenie w pracy z ciałem i przed zawodami wyciska z niego ostatnie soki. Zna się na suplementacji, na treningach, nawet bardzo dobrze wychodzi jej motywacja. Do tego świetnie orientuje się, o co chodzi w jedzeniu i umie przygotować takie posiłki dla sportowców amatorów, że buty spadają. Znajdziecie ją na FB. Możecie nie tylko lajkować, ale też zapisywać się po programy sportowe dla siebie. Jagienka trenuje z ludźmi on-line, a obozy - takie jak ten, o którym piszę - służą m.in. temu, żeby poprowadzić trening na żywo i poznać te osoby w realu. Najbliższy planowany jest dłuższy z szansą na zwiedzanie Barcelony. Już nie mogę się doczekać:)


Potrzebowałam chwilę uleżeć doświadczenie bycia na obozie sportowym. Piszę dopiero teraz, bo było to dla mnie bardzo mocne i pomocne. Po pierwsze dlatego, ze nie spodziewałam się, że to może mieć tak istotne znaczenie dla mojego rozwoju osobistego. Tyle interakcji z ludźmi, którzy podzielają moją pasję. WOW!! To robi różnicę. Moje życie dzięki obozowi zmieniło się istotnie. Nie jestem już sama, a tak się wielokrotnie czułam machając w domu biceps-triceps, plecy itd. Mam żywych ludzi koło siebie, którzy mają to samo co ja: każdego dnia muszą się podnieść i coś zrobić, żeby ciało dobrze funkcjonowało:) I nie robią z tego jakiegoś HALO!!! Czasami bywam zmęczona moimi Klientkami psychodietetycznymi, które naprawdę myślą, że będą wyglądać bosko bez pracy. A ludzie z obozu są normalni:):)

Jakie korzyści mam osobiście z tego, że uczestniczyłam w tym obozie?
  1. Rozbujałam leciutko metabolizm - z taką intencją jechałam, żeby zobaczyć, co będzie w takich jakby sztucznych warunkach. Zmiany poczułam już drugiego dnia. Jednak czyste jedzenie i przemyślana dieta robią różnicę. Nie mam co do tego wątpliwości. Ale też jestem w osobliwej fazie w tym moim odchudzaniu. Kondycja całkiem super, mięśnie działają, ale waga nie spada. Tłuszcz wewnętrzny się najwyraźniej rozpanoszył i zestarzał razem ze mną. Chcę nabyć dobry pas neoprenowy. Też sprawdzę, jak to działa na mnie. Tutaj fota z pasem,o którym marzę:) Podobno najlepszy:) Boskie plecy Agnieszki:)
  1.  Rozpoznałam potrzeby coachingowe ludzi, którzy trenują. Od dawna marzę o tym, żeby z nimi pracować nad ich siłą mentalną, ale właściwie to miałam tylko swój przykład. Każdy jakoś tam sobie radzi na tej siłce i przy tym bieganiu. Chciałam się dowiedzieć o co kamon - no i się dowiedziałam. To jeszcze nie jest tyle, żeby powstał dobry program motywacyjny, ale będzie dla mnie strasznie ważne być blisko Jagienki Kamińskiej przy jej projektach. Ten zasób wiedzy będzie mi się wtedy powiększał i z tego powstaną wspaniałe programy.
  2. Poznałam ludzi, którzy mają tak samo jak ja. Raz na dole, raz na górze w odchudzaniu, ale cisną. I to jest strasznie fajne. Ale o tym już pisałam wyżej. To się nie powtarzam:)





Jak się znalazłam na tym obozie? W połowie stycznia Jagienka zaproponowała, żebym wzięła udział, jako właśnie taki motywator. Buty mi z nóg spadły. Zgodziłam się natychmiast i przez tydzień nie spałam z wrażenia.

A teraz jestem już po... i odpoczywam:) Wspaniale, że dorośli mogą uczestniczyć także w takich wydarzeniach. Trudno sobie samemu taki obóz zorganizować. Próbowaliśmy z Grzegorzem, ale niestety, każde z nas chce być trenerem i co innego jest dla nas ważne. A ja jeszcze jestem przed okresem, po okresie, w trakcie i mam wątpliwości czy na pewno tak można, tak trzeba itd. Grzegorz tak nie ma i się wścieka, że mu przeszkadzam. Ja jęczę na jedzenie w restauracjach, a on mi tłumaczy, że węglowodany trzeba. Ja mu tłumaczę, że za dużo tych węglowodanów, a on dalej swoje. Klasyka małżeńska. I trenujemy osobno. I zawsze wracam z takiego wyjazdu rodzinnego 3kg cięższa, chociaż się niby pilnuję i trenuję. Bez sensu.

Co się działo na obozie? Jak go zaplanowała Jagienka?
  • Trenowaliśmy 2 razy dziennie. Rano cardio na czczo. To bardzo ważne. Bieg dookoła jeziora, bo pogoda nam sprzyjała. To trwało 4 dni, więc spoko. Jednego dnia zamiast cardio mieliśmy dzień na jeziorze z wiosłami. Taki niby odpoczynek, ale jednak nie. Wieczorem siłownia poprzedzona konkretną rozgrzewką. Po tej rozgrzewce nie chciało się już wchodzić na siłownię, ale dawaliśmy radę. Czułam, że burzę Jagience plan tymi moimi "ja tego nie będę robić", które są efektem mocnej lekcji kręgosłupa. Wolałam, żeby ona się wściekała i musiała kombinować niż żebym ja musiała znowu cierpieć z powodu kręgosłupa. Już my dobrze wiemy, co nam służy, wiec żadne tam rotacje i przysiady z obciążeniem nie wchodzą w grę. Normalnie ludzie to robią i nic im się nie dzieje, ale ja wolę dmuchać na zimnę. Zostaje stary, poczciwy TRX, i wszelkiego rodzaju pompowania na ławce i z podpartymi plecami. Z adekwatnym obciążeniem. Adekwatnym, czyli ja dobrze wiem, ile dla mnie jest dużo.
  • Oddychaliśmy. Na kolejny raz zmieniłabym tę moją dostępność i swobodę na coś bardziej zamknietego. Cudownie się robi tę duchową pracę na powietrzu, ale jest tyle rozpraszaczy, że ja sama miałam kłopot, żeby się ogarnąć. No i pozostaje jeszcze kwestia przygotowania uczestników. Nie jesteśmy zwyczajni poświęcać sobie uwagę i gadać o głębokich rzeczach. Przegadujemy, zagadujemy, smiejemy się - gdy czujemy się mało komfortowo. No, ale to wszystko też usprawnia każdego. Mój warsztat jest najmniej ważny - ważne są odkrycia, które ludzie mieli. A mieli i się nimi dzielili. Z tego jestem najbardziej dumna.
 
  • Pływaliśmy kajakami.
  

  • Graliśmy w piłkę:)
 
  • Coaching wartości. Spróbowałam poprowadzić tę fundamentalną pracę, ale znowu warunki typu: wieczór, świeczka, papierosek i nocne polaków rozmowy - to nie jest dobre dla tej pracy. Coś tam nam się udało i na pewno w tych okolicznościach więcej się nie dało, ale na następny raz warto zaprojektować indywidualne sesje oraz więcej warsztatów o diecie i jedzeniu. 
  • Jedliśmy:) Duuużo
 


Czego jeszcze się nauczyłam?
  1. Jakość jedzenia jest bardzo, bardzo, bardzo ważna. Nie chodzi o certyfikaty. Chodzi o czystość jedzenie, o jego gęstość żywieniową, o to, jaką robotę zrobi z ciałem.  Jedzenie ma być wypełnione po brzegi składnikami odżywczymi. I kropka. 
  2. I trzeba patrzeć na ręce kucharzom. Przygotowywanie takich mega posiłków dla grupy jest wyzwaniem. To jest trudne, gdy jest się kucharzem na pensji państwowej. Ale Jagience jakoś się udało ustawić kuchnię, czego mocno gratuluję. Wiem, że to było kosztowne emocjonalnie, ale konieczne. Przypuszczam, że następnym razem event będzie z własnym kucharzem:)
  3. Supelmentacja jest bardzo ważna. Szczególnie białko.
  4. Odkwaszanie organizmu po treningu, i rano - to też ważne. Woda z mega dużą ilością cytryny to jest to.
  5. Ważne są wszystkie posiłki, ale 3 główne są mega istotne. Działamy wg zasady, że w posiłku mają być białka, węglowodany i tłuszcze. No i były.
  6. Ciało kocha ruch - stale to powtarzam, teraz doświadczyłam tego jeszcze mocniej - trening 2xdziennie nie zabija, choć gdy spróbowałam utrzymać schemat w normalnym życiu, to juz ciało odmawiało posłuszeństwa. 
  7. Czyli regeneracja jest też istotna.
  8. Istnieje coś takiego jak podjadanie. I jest na to ZAKAZ. Bananek, orzeszek, precelek. To jest podjadanie. Nawet łyżka serka i nawet dlatego, że jest mecz. Nie ma usprawiedliwienia dla podjadania. 
  9. Podjadanie zaczyna się w głowie. Mocno tego doświadczyłam, bo czułam, jak mózg szuka sposobu, żeby coś mi tam podsunąć. Ale nic mu się nie udało. Do sklepu wchodziłam po wodę i prędko wychodziłam, a poza tym to nic nie było. Podczas meczu ciężko było patrzeć na wystawione precelki, ale udało się. To była mocna lekcja, zakończona sukcesem.
  10. Ilość owoców należy kontrolować. To są węglowodany. Przyjemne. Ważne, ale jednak węglowodany.
  11. Posiłki nie muszą podnosić poziomu insuliny we krwi. Trzeba je skonstruować tak, żeby dawały radę. Uwaga więc na rozgotowane warzywa, na marchew, ziemniaki i ryż. No i na ilości, ale to podstawa.
  12. Alkohol jest zakazany 
  13. Słodycze są zakazane, chociaż widziałam, że Jagienka dopuszczała słodziki i te wszystkie kole-zero. 
A teraz odpowiedź na pytanie z tematu posta. Po co komu obóz sportowy?
A na przykład po to, żeby:
  • inaczej spędzić czas albo znaleźć ludzi, którzy mają podobnie jak ty, są amatorami w sporcie, ale to nie przeszkadza im uprawiać treningów regularnie 3-4 x tydz.
  • żeby nie martwić się, czy wrócisz z dodkatkowymi kilogramami z wakacji - nie wrócisz - przeciwnie, rozbujasz sobie metabolizm i tak jest ok. 
  • poznać lepiej swoje ciało
  • wrócić do domu z ekstra mistrzowskimi ciuszkami
  • poznać nowe smaki
  • poznać sposoby suplemetnacji i w ogóle doświadczyć, jak to jest odżywiać ciało wzorowo.
  • czuć się w toalecie jak zwycięzca:)
Na fotach poniżej ubrania od sponsorów:) Koszulki NIKE i legginsy PauloConnerti. I o ile, o marce Nike nie ma potrzeby pisać, bo jest kochana i cudowna, to legginsy wymagają, żeby je pochwalić osobno:) Są mega-wygodne. W każdym razie najlepsze, jakie kiedykolwiek miałam na sobie. Bardzo dobry materiał i przyjaźnie uszyte. Dobrze się w nich ćwiczy. Różne fasony, więc do różengo rodzaju sylwetek idzie dopasować. Dla mnie, dla wysokiej, dobrze zbudowanej kobiety to ważne, żeby nie były za krótkie. Są, jak trzeba.



Dla kogo?
  • Dla każdego, kto chce coś ze sobą zrobić. Jak jesteś otyły, bo nigdy nie trenowałeś, możesz się czuć gorzej, ale nikt na pewno Ci nie powie, że coś z tobą jest nie tak. Ludzie będą Cię wspierać, klepać po ramieniu i bić ci brawo - o ile będziesz się angażować. Jeśli nie - nie oczekuj uznania. 
  • Dla każdego miłośnika sportu, który ma swojego guru, ale guru jest niedostępny, bo jest za granicą, albo jest drogi. Albo chcesz zmienić guru na nowego i wtedy taki obóz pozwoli Ci zdecydować, czy chcesz pracować z Jagienką. Możesz też, jak ja wziąć nową wiedzę oraz starego guru za habety i powiedzieć DZIAŁAMY INACZEJ. Ja jestem mocno lojalna, jak już się do kogoś przywiążę. Daję jeszcze szansę Łukaszowi, ale wiem do kogo pójdę, jak Łukasz nie udźwignie:):) Sądzę, że udźwignie:)
  • Jeśli ciężko pracujesz nad swoją wagą, a ona stoi, stoi, stoi, a ty nie wiesz, co co chodzi. Ja właśnie w takim momencie trafiłam na obóz. Kondycja mi się poprawiła i metabolizm działa. Teraz tylko trzeba to utrzymać, a więc dieta i zaplanowane treningi. Z dietą u mnie najgorzej, bo nie lubię.
Na fotach niżej siłownia i nasze wybryki:)







poniedziałek, 18 lipca 2016

Cztery życia odchudzacza. Cz. 3. Nic nie działa

Życie 3. Robię co mogę. Nic nie działa

Wygląda na to, że naprawdę robisz, co możesz, ale nie działa. Trenujesz ze swoim trenerem, gotujesz w domu i to tylko posiłki polecone przez dietetyka i skomponowane w programie pod kątem Twoich potrzeb. Nie jesz żadnych słodyczy, unikasz alkoholu. Spędzasz czas wolny w ruchu. Nigdy nie podjadasz. A jednak Twoje ciało się nie zmienia, stale widzisz przed sobą fałdy brzuszne. Nawet podoba Ci się tak kobieta, którą widzisz w lustrze, ale byś ją jeszcze odchudziła. Albo chociaż wyrzeźbiła jej kaloryfer na brzuchu.

Moje rekomendacje dla Ciebie
Przede wszystkim obserwuj, co zjadasz i jak się ruszasz. Czasami małe zmiany robią dużą różnicę. Za dużo, także zdrowych, węglowodanów z łatwością zamieni się w tłuszczyk wokół Twoich bioder. Albo może Twój trening jest ciągle taki sam? Możesz zwiększyć jego intensywność? A może powinnaś zmienić dyscyplinę? A kiedy ostatnio mierzyłaś sobie poziom hormonów? To one tak często wpływają na życie kobiety – także na wygląd, samopoczucie i samoocenę.

Zrób też sobie dzień przyjemności. Posiedź chwilę ze sobą i poczuj, co przyjemnego chciałoby poczuć Twoje ciało? A jeśli jesteś zaawansowana, zapytaj je co sprawia, że stanęło w rozwoju na tym etapie? Usłysz odpowiedzi:)

Koniecznie zrób ćwiczenie z wizją. Będziesz wiedzieć po co, robisz to, co robisz – będzie ci łatwiej zaplanować kolejne działania. O tym, jak zrobić ćwiczenie z wizją pisałam w poprzednim tygodniu.

Ja często bywam w takim momencie. Rozwalają mnie:
  • nieregularne jedzenie,
  • wyjścia na pizzę z chłopakami (zawsze mówię, że ja nie będę tam nic jadła),
  • chleb - niby nie jem go dużo, ale jednak robi swoje,
  • przekonanie, że sie nie da inaczej i poczucie krzywdy (to niesprawiedliwe, że moi faceci mogą jeść co chcą, trochę poćwiczą i wyglądają bosko, a ja muszę się stale pilnować, liczyć i w ogóle:)

czwartek, 14 lipca 2016

Tarzan. Legenda

A we wtorek poszliśmy z młodym do kina:)
No, i się dobrze bawiliśmy:)


Ładny film. Nie wiem, co tam eksperci od filmoznastwa, dla mnie było ok. Sceny spójne, bohaterowie wyraziści. No i ładni. Wszyscy. Ciemnoskórzy i Tarzan wspaniale biegali po dżungli. No i huśtali się na lianach. I rzucali się ze skały. Tarzan wspaniale poradził sobie w walce ze swoim małpim bratem i cudownie przekonał strasznego wodza do swojej racji. Do tego pazerni biali zostali zeżarci lub stratowani przez zwierzęta. A pociętą w walce skórę można łatwo zszyć, jak się złapie groźne mrówki i urwie im się odwłok:P
Dla każdego, coś miłego:) Ja jako mama ucieszyłam się z przepięknych scen całowania się i ratowania ukochanej z opresji. Jako kobieta - patrzyłam na boskie ciało aktora i wszystko mi jedno kto go grał. Razem zachwycaliśmy się przyrodą i tym, jak Tarzan cudownie dogaduje się ze zwierzętami. Jak lwy przyjaźnie witają Tarzana, a małpy rzadzą w lesie. Przykro nam było patrzeć, co biali robią z ciemnoskórymi i jak na nich zarabiają. Młody się uśmiechał, więc mu się podobało. Ale po filmie wolał opowiadać mi o superbohaterach, których narysował:P

A na końcu wszystko się dobrze skończyło. Krew nie lała się strumieniami. Seks był, ale jakby go nie było. Rozrywka z całą pewnością dla rodziny z nieco podrośnietymi latoroślami. Jest też szansa, że zapuszczeni ojcowie się zmotywują do pracy nad ciałem, jak popatrzą co wyrabia boski
Alexander Skarsgård.
A co o diecie? Bo Paleo fajnie się spina z tym filmem... Otóż, w filmie jedli niewiele. Ukochana Tarzana jadła coś na statku i trudno powiedzieć, co to było. Coś jakby kotlet panierowany. No i Tarzan jadł jeszcze... mrówki:)